Zbieg okoliczności w biegu przydaje mi się, gdy nie mam koncepcji na trening. Dzisiaj wyleciałem przebrany za biegacza przed klatkę z psami i z planem bez planu. Tak zwany biegacz bez mapy. Myślałem o górce Kazoorce, o leśnej pętli, o połączeniu jednego z drugim. Na falenickie górskie ściganie się nie wybrałem, zaatakuję za tydzień. No i zdarzył się rzeczony zbieg. Pod blokiem wpadłem na Pira. On leciał do lasu, ja wracałem z ekspresowego spaceru z Psicami. Ruszyliśmy ramię w ramię, w dynamicznej sztamie, napędzaliśmy się ostro i pętla minęła nam błyskawicznie. Ja zrobiłem odwrót, Piro napierał dalej. Podkręcanie tempa na niełatwym podmokło-śliskim leśnym terenie wyszło nam nieźle. Gdyby nie Piro, pewnie wybrałbym małą pętelkę i kilka rundek po Kazoorce, ale bez wielkiego zacięcia. Chyba. Nawet dobrze, że się nie dowiem. Zima na ścieżkach odpuszcza z każdym dniem bardziej, jutro dłuższe wybieganie zapowiada się obiecująco. Piro, you make my day! Hough! Rosół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz