czwartek, 28 marca 2013

WIOSENNE CZUCIE!

Po luźnym poniedziałku przyszedł trudny wtorek. Piłkarski, siłowy, dwutreningowy. Dobre kolacja i sen miały zregenerować co się i jak szybko da. Ale środowy poranek był trudny. Na szczęście podniosłem żaluzje i zobaczyłem mroźne słoneczko, więc zamiast kawki i komputera, wrzuciełem na grzbiet znienawidzone już grube ciuchy i ruszyłem z wolna w las. To był strzał w dziesiątkę, bo aleje były utwardzone, puste, wspaniale oświetlone wczesnym pomarańczowym słońcem. Bieg w jego stronę był niezwykle energetyczny, bo wiatr nie przeszkadzał w raczeniu się promieniami. Ponownie wróciłem z opalenizną od czapy, haha. Jak rycerz po zdjęciu przyłbicy:)
Tempo 14 kaemów było swobodne, "easy run" po 4:55. A las rozbrzmiewał zapowiedzią wiosny. Tylu śpiewających ptaków nie słyszałem od dawna. Na 6.kaemie znów dzielnie stukał dzięcioł, sarenki skubały odśnieżone przez dziki połacie zmarzniętego runa, gdyby wyciąć śnieg, sceneria byłaby majowa.
Urok otoczenia pozwalał zapomnieć o bólu mięśni. Po siłowni z piłkarzami Polonii i treningu nad wytrzymałością na boisku moje przywodziciele, mięśnie dwugłowe i górne partie ciała wołały o pomstę do nieba. Wybieganie i dłuuugie rozciąganie pomogły, ale zmęczenie i podenerwowanie ciągnęło się do wieczora.
Dzisiaj czas na podbiegi, trzeba się przełamać, klin klinem:) Hough! Rosół

poniedziałek, 25 marca 2013

DWA RÓŻNE TYGI!

Najpierw był tydzień trudny, bo bieganie, dom, praca, dom. Kolejność różnorodna, ale przeważnie wszystko zaczynało się od porannego latania po lesie. Zima trzyma, spanie niedospane, poza tym lekkie naginanie potreningowych możliwości regeneracyjnych organizmu, typu mniej picia, żeby w pracy się nadmiernie nie pocić, streczing po łebkach. A poza tym stójka, w kosekwencji ból nóg kulasów i krzyż pański z krzyżem. Ale nadeszła zmiana planów maratońskich i ona odmieniła los, haha. Jednak ruszę warszawski kwietniowy maraton, co przemodelowało mój plan. Zresztą w idealnym momencie, bo trafiłem na luźniejszy tydzień , wolny weekend, a co za tym idzie solidną regenerację, leżakowanie potreningowe, solankę w pełnym zakresie i mocną, niczym niezmąconą pracą nad mięśniami brzucha i grzbietu.
Piątek i ostatni weekend marca były kapitalne treningowo. Najpierw w piątek podbiegi Agrykolowe, poprzedzone 6 kaemami mocnego, narastającego biegu i rozgrzewki. Każdy z dziesięciu podbiegów z ćwiczeniem typu skip, marsz dynamiczny, wykroki, żabki w półprzysiadzie, wieloskoki, a dystans mniej więcej na minutę osiem:)
W sobotę dwunastka na kabackiej pętli + brzuszki, pompki, grzbiety i streczing, a w niedzielę jazda po bandzie. 34 kaemy w układzie 6x5km+4km. Tempo zmienne, wolniejsze piątki po 4:40, szybsze poniżej 4:00, ostatnia czwórka po 4:30. Do tego boosty na nogach, pusty las, bo wszyscy na Półmaratonie w mieście, żel i ciepła woda w małych buteleczkach zostawiona w klatce pod ręką przy rurze z ciepłą wodą. Idealnie uzupełniała braki i przepłukiwała zaklejający żel. Potem w domu izotonik z wody, cytryny, miodu i odrobiny soli, kąpiel, legginsy regenerujące, nasmarowane maścią Achillesy, koła w górę i sączenie koktajlu białkowego o pysznym smaku czekoladowym:)
Potem krótka drzemka, rozciąganie i samopoczucie niczym zawodowiec.
Pełna regeneracja, a dziś w bonusie solanka i bezbieg. Od jutra szlif pod królewską (42195m) Warszawę! Hough! Rosół

sobota, 16 marca 2013

WIRÓWKA!

Niedzielne zmienne bieganie weszło śmiało w mięśnie, ostatnie powtórzenie nie było jednak walką o życie. Wszystko w czasie, poniżej granicy, czyli za szybko. Na szczęście tylko momentami. Już do mnie dociera, że szybki to ja mam być na zawodach, a nie pod blokiem. W poniedziałek długie wybieganie 25 kaemów też przeszło bez większego echa, ale zaczęły się uaktywniać skutki uboczne żywota. Jazda w tę i z powrotem nad Morze samochodem. Rola pasażera ocaliła mnie o tyle, że mogłem pokimać na tylnym siedzeniu, ale kulasy dostały antyregeneracyjne postrzały. Wtorek, środa i czwartek jako mikstura pracy, krótkiego snu, mocnego biegania, lodowatej zimy i zadań naturalnych nawarstwiały zmęczenie. Mimo spokojnego, niczym niezachwianego spania, w piątek czułem niemoc, ale wybiegłem na 3 dyszki w schemacie 5x5, wolno-szybko. Czas pokazał, że życia nie oszukałem. Na 22 kaemie mój krzyż wołał o pomstę do nieba. Udało się, bo zwolniłem i musiałem zejść do bazy. Wyszło 26 kaemów. Bez trzeciej szybkiej piątki, jednak z drzemką i dobrym uzupełnieniem braków przez odżywki i jedzenie. Sen zrobił swoje, nie znam lepszego lekarza! W sobotę dostałem wolne, bo jutro wielka leśna wyrypa! Trzykilometrówki czekają na mnie. Zima nie odpuszcza. Hough! Rosół

CHOROBA JASNA!

Dopadło mnie, ale na szczęście krótko i na temat. Na 5 dni wypadłem z obiegu, wchłonąłem antybiotyk, spokojnie się wdrożyłem. Niewiele przepadło, szybko nadrobiłem. Plusem choróbska był nieznaczny, ale biegowo znaczny spadek wagi. Najważniejsze, że w zdrowy sposób, bo zasypiałem codziennie koło 20-ej, a kolację wcinałem przed 18-ą, więc od razu odczułem ubytki tłuszczyku. Dawno nie żarłem antybiola, dlatego po dwóch dniach aspirynowo-imbirowo-cebulowych zmagań zdecydowałem się na mocne działa, zamiast korkowców. Opłaciło się, ponieważ zapalenie gardła zostało opanowane nim rozwinęła się angina. Wtorek i środa były w miarę spokojne, z lekkimi przebieżkami, czwartek podbiegi, potem trafił się bieg zmienny - 3:50 / 4:20, dłuższe wybieganie, ale to był przedsmak tego co wydarzyło się w tym tygodniu. Hough! Rosół