sobota, 16 marca 2013
WIRÓWKA!
Niedzielne zmienne bieganie weszło śmiało w mięśnie, ostatnie powtórzenie nie było jednak walką o życie. Wszystko w czasie, poniżej granicy, czyli za szybko. Na szczęście tylko momentami. Już do mnie dociera, że szybki to ja mam być na zawodach, a nie pod blokiem. W poniedziałek długie wybieganie 25 kaemów też przeszło bez większego echa, ale zaczęły się uaktywniać skutki uboczne żywota. Jazda w tę i z powrotem nad Morze samochodem. Rola pasażera ocaliła mnie o tyle, że mogłem pokimać na tylnym siedzeniu, ale kulasy dostały antyregeneracyjne postrzały. Wtorek, środa i czwartek jako mikstura pracy, krótkiego snu, mocnego biegania, lodowatej zimy i zadań naturalnych nawarstwiały zmęczenie. Mimo spokojnego, niczym niezachwianego spania, w piątek czułem niemoc, ale wybiegłem na 3 dyszki w schemacie 5x5, wolno-szybko. Czas pokazał, że życia nie oszukałem. Na 22 kaemie mój krzyż wołał o pomstę do nieba. Udało się, bo zwolniłem i musiałem zejść do bazy. Wyszło 26 kaemów. Bez trzeciej szybkiej piątki, jednak z drzemką i dobrym uzupełnieniem braków przez odżywki i jedzenie. Sen zrobił swoje, nie znam lepszego lekarza! W sobotę dostałem wolne, bo jutro wielka leśna wyrypa! Trzykilometrówki czekają na mnie. Zima nie odpuszcza. Hough! Rosół
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz