Najpierw był tydzień trudny, bo bieganie, dom, praca, dom. Kolejność różnorodna, ale przeważnie wszystko zaczynało się od porannego latania po lesie. Zima trzyma, spanie niedospane, poza tym lekkie naginanie potreningowych możliwości regeneracyjnych organizmu, typu mniej picia, żeby w pracy się nadmiernie nie pocić, streczing po łebkach. A poza tym stójka, w kosekwencji ból nóg kulasów i krzyż pański z krzyżem. Ale nadeszła zmiana planów maratońskich i ona odmieniła los, haha. Jednak ruszę warszawski kwietniowy maraton, co przemodelowało mój plan. Zresztą w idealnym momencie, bo trafiłem na luźniejszy tydzień , wolny weekend, a co za tym idzie solidną regenerację, leżakowanie potreningowe, solankę w pełnym zakresie i mocną, niczym niezmąconą pracą nad mięśniami brzucha i grzbietu.
Piątek i ostatni weekend marca były kapitalne treningowo. Najpierw w piątek podbiegi Agrykolowe, poprzedzone 6 kaemami mocnego, narastającego biegu i rozgrzewki. Każdy z dziesięciu podbiegów z ćwiczeniem typu skip, marsz dynamiczny, wykroki, żabki w półprzysiadzie, wieloskoki, a dystans mniej więcej na minutę osiem:)
W sobotę dwunastka na kabackiej pętli + brzuszki, pompki, grzbiety i streczing, a w niedzielę jazda po bandzie. 34 kaemy w układzie 6x5km+4km. Tempo zmienne, wolniejsze piątki po 4:40, szybsze poniżej 4:00, ostatnia czwórka po 4:30. Do tego boosty na nogach, pusty las, bo wszyscy na Półmaratonie w mieście, żel i ciepła woda w małych buteleczkach zostawiona w klatce pod ręką przy rurze z ciepłą wodą. Idealnie uzupełniała braki i przepłukiwała zaklejający żel. Potem w domu izotonik z wody, cytryny, miodu i odrobiny soli, kąpiel, legginsy regenerujące, nasmarowane maścią Achillesy, koła w górę i sączenie koktajlu białkowego o pysznym smaku czekoladowym:)
Potem krótka drzemka, rozciąganie i samopoczucie niczym zawodowiec.
Pełna regeneracja, a dziś w bonusie solanka i bezbieg. Od jutra szlif pod królewską (42195m) Warszawę! Hough! Rosół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz