Niedziela w lesie znów była mroźna. Ścieżka skuta lodem, listowie kruszyło się pod nogami. Po kilku dniach byłem już na tyle przyzwyczajony do ślizgawicy, że na krzyżówkach już nie rozjeżdżały mi się nogi. Zwalniałem, drobiłem, ale przelatywałem raczej bez jaskółek i piruetów. Lecieliśmy mocną, pięcioosobową grupą, porwaliśmy ją na dwie ekipy, z kilkusetmetrową różnicą. W gadce, trajkotaniu czas mija błyskawicznie. Widoki tylko przelatują niepostrzeżenie. Zresztą leśną kabacką pętle znam jak własną kieszeń. Dlatego kompania często się przydaje dla urozmaicenia. Dzisiaj do programu robiłem „hendmejdowe” wkręty w buty z mocnym bieżnikiem. Trzymałem się na lodzie zawodowo. Szkoda, że zestawu nie można na razie kupić w Polsce. Trzeba ratować się śrubkami z narzędziowego. Też jakoś trzymają. Różnica jest kolosalna. I na lodzie, i w kieszeni. Hough! Rosół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz