środa, 22 stycznia 2014

ZDECHŁ PIES, NIE MA PSA!

Pamiętam ten cytat, a właściwie psią komendę z serialu „Przygody psa Cywila”. Bohaterami byli sierżant Walczak i wilczur przysposobiony do pracy w policji, tfu, milicji. W końcu to serial z lat 70. Po słowach: „zdechł pies, nie ma psa” Cywil udawał martwego. Tak właśnie wygląda moja Tulka po kolejnym wspólnym tuzinokaemobieganiu. Zdechł pies, nie ma psa. A idealnie pasuje do tego widoku muzyka z „Przygód…”: http://www.youtube.com/watch?v=xUPtJJH9P1E

Muzyki do seriali z mojego dzieciństwa były wyjątkowe. A może mnie się tylko tak nostalgicznie wydaje? Często gęsto dość podobne, ale pasujące jak ulał, wpadające w ucho, rytmiczne, nieprzekombinowane.

Bieganie z Tulką było ogólnie morowe. Ogólnie, bo cieniem kładzie się na naszych trasach Tulkowy zapał, a nawet bardziej zapalczywość do bezdrożnych walk z napotkanymi osobnikami jej gatunku. Rozmiar, rasa nie grają roli. Tulcia namiętnie, bezmyślnie wręcz dąży do konfrontacji. Ja oczywiście tracę głos i zdrowie na nieustannym jej strofowaniu, na szczęście coraz częściej stosuje się do moich komend i najeżona, warcząca, szczerząca zębiska jednak odpuszcza. Biegniemy dalej. Las niezmiennie omijamy. Poruszamy się w jego otulinie.

Dzisiaj zima była przychylniejsza. Osłabł wiatr o mocy miliona szpilek, a to już wielki skok w komfort cieplny dla biegacza. Śnieg się ubił, ścieżki wydeptały, było równie ślisko jak wczoraj, ale przynajmniej bez niespodzianek pod pokrywą puchu. Wszystko jawne, na wierzchu. Godzinka rozbiegania wokół torów i Kazoorki miała jedną wadę, trochę nużyła kręceniem kółek po niewielkiej przestrzeni. A las tuż, tuż… Ale przynajmniej skorzystaliśmy z Tulką pakietowo.

A potem niczym trener personalny, a bardziej kolega, dokręciłem krótki trening z sąsiadem Łuxem. Tym razem bez wdrapywania się na Kazoorkę, ale w równym tempie Łuxa po lokalnej trasie. Od bloku do magla, z majdanem wyprasowanych poszew do torów pod pachą w stronę sklepu biegowego, tam rzuciłem wymaglowaną pakę, następnie ku torom, powrót do napierajów po parę rękawiczek biegowych. Potem do lokalnego barku po prowiant obiadowy. Wciąłem z apetytem ryż, pastę z ciecierzycy z kolendrą, do tego dwa kotlety z soczewicy i ogórka kiszonego. Pycha! A teraz śmigam z sankami po Marysię do przedszkola. Mała Córka i mała górka czekają na Tatę! Hough! Rosół

TRENING: 12 km po ok. 5’, bez PBG, z ekscentryką Achillesów 3x30 wspięć i opuszczeń.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz