Wczoraj i dzisiaj wystartowałem nie dając sobie żadnych szans na myślenie. Wtorkowy trening przeobraziłem w locie, bo zacząłem wolno, a skończyłem mocno. Najpierw celowałem w przebieżki po 8-9 kaemach wybiegania, ale wyszło mi z tego klasyczne BNP. Narastanie prędkości było dość równomierne, ponieważ mam zegarek bez sekundnika, więc na czuja, oddechem i tempem odbieram międzyczasy. Skończyłem po 4’ z małym kilkusekundowym haczykiem. A asfaltówkę do szlabanu, a nawet torów, czyli mój wirtualny maratoński finisz pokonałem z pełną mocą parowozu. Bo na razie nadal jestem pociągiem towarowym, a nie ekspresem. Ty mam być na każdym metrze kwietniowego maratonu.
Dla odmiany dzisiaj postawiłem na siłę biegową, poprzedzoną 5-6 kaemami po rozmokłych drogach wiejskich mej nieuporządkowanej krajobrazowo okolicy. Ciapkowata, cienka warstwa błotka pokrywała utwardzoną nocnym przymrozkiem nawierzchnię, co zmuszało do skupienia. Każdy krok był dość niepewny. Niby miękko, a twardo i ślisko. Nabierałem rozpędu, przeskakiwałem żwawo przez kałuże i dobiłem pod Kazoorkę. Błotnista ścieżka pod górę prezentowała ten sam poziom co bezdroża. Zawziąłem się mimo deszczu ze śniegiem, przemoczonych butów i lekkiego, ale upierdliwego rwania w lewym kolanie w okolicy przyśrodkowej łękotki. Kiedyś obiłem ją solidnie na jakimś meczu i raz na jakiś czas się przypomina. Rano będzie lepiej, haha. Tak się pocieszam.
Podbiegi, w sumie tuzin, poprzedzałem ćwiczeniami lekkoatletycznymi. Skip z wysoko unoszonymi kolanami i mocną, nawet lekko przerysowaną pracą ramion, marsz dynamiczny, żabki z wymachem rąk, znów skip i marsz, wieloskok, czyli sześć razy dwie serie. Mój osiedlowy podbieg nie jest jakiś szczególnie długi i idealny, ale mnie pasuje. Kupuję go jakim jest. Najpierw niezbyt ostry, żeby nagle dość gwałtownie się pionizować. Daje wycisk.
Tempo podbiegów było pod kontrolą, zresztą nawierzchnia raczej wymagała wyczucia. Od połowy podbiegów wlazła mi między zwoje mózgowe stara piosenka Yaro pod tytułem „Olewka”, pewnie po to, żebym odpuścił sobie ze dwa powtórzenia. W refrenie jest coś takiego (przynajmniej ja tak śpiewałem sobie pod nosem): „Gdy nic się nie klei, a czasu coraz mniej, co mówisz na to ty? Olewka! Sytuacja coraz gorsza robi się ze złej, co mówię na to ja? Olewka! Gdy droga na szczyt jest długa i kręta, co mówisz na to ty? Olewka!”. Potraktowałem olewkę olewką i po dwunastu podbiegach, pobiegłem truchtem do domu. Olewka! Hough! Rosół
TRENING wt: 12 km, z czego 11200 m BNP + 800 m schłodzenie. Rozciąganie.
TRENING śr: 5-6 trailopodobny rozbieg, 12 podbiegów z ćwiczeniami przed każdym, rozciąganie, wcierka Achillowa. Ekscentryka x 3!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz