niedziela, 5 stycznia 2014

CZAS NIERÓWNOŚCI!

Warmiński weekend trwa, ale towarzysko, bo treningowo już się skończył. Po prostu kilkanaście minut przed 9:00 mogłem sobie w niedzielny, szary, deszczowy ranek triumfalnie powiedzieć: „trening skończony, dzień zaliczony”. Na szczęście przede mną cały siódmy dzień tygodnia w miejscu, gdzie czas płynie jak łódka w sushi barze. Powolutku, czekając aż jakiś szczęśliwiec ją złowi wyciągnięciem ręki, kusząc głodnych wrażeń obżartuchów. Wiem, odpłynąłem... Ale usprawiedliwiam się i napawam pierwszym od dawna mocno przepracowanym biegowym tygodniem.

W sobotę ciężko było poderwać się z łóżka, ale po śniadaniu ruszyłem na mocny trening. W założeniach nieokreślony, wstępnie cross po warmińskich ścieżkach i wioskach. Pierwsze kroki zapowiadały skracanie, zmienianie, jednym słowem wymiękanie. Ale nagle włączył się ambit. Achillesy rozkręcały się jak zardzewiałe śruby, stwierdziłem, że wynagrodzę im ten biegowy gwałt, długim wieczornym masażem. Niestety do łez ich właściciela, czyli moich.
Trasa była piękna, zwłaszcza szutrowa droga przez las w stronę Gamerek mogłaby się nigdy nie kończyć. Słońce ostro wbijało się między gęsto usiane pnie drzew i oświetlało pasmami moją drogę. Szybko zdjąłem rękawiczki, bo mocne tempo rozgrzało mnie błyskawicznie. Trochę więcej biegłem w dół niż pod górę, ale wiedziałem, że szybkie zbiegi będą bolały podwójnie przy zamykaniu pętli wzdłuż szosy. Tam czekało sporo długich, kilkusetmetrowych podbiegów. Jednak wpadłem w trans, cały czas przyspieszałem. Kilkaset metrów przed moją metą napotkałem Przyjaciół i Rodzinkę na spacerze. Przy nich skończyłem moją trailową jedenastkę na wysokich obrotach. Złapałem oddech, trucht mnie schłodził, ćwiczenia ogólnorozwojowe dopełniły całości treningu. Klasa! Takich trenigów jak crossy, płaskie szybkie biegi, Kazoorka potrzebuję, żeby przepychać swój pułap. To walka w głowie, której do tej pory nie umiałem wygrywać. Żaden interwał mnie tego nie nauczy, żaden mi tego nie zastąpi.

Dziś wstałem przed wszystkimi. Paradoksalnie miałem większą ochotę na wybieganie, mimo fatalnej pogody. O słońcu wszyscy zapomnieli, jakby go dzień wcześniej nie było. Smutne niebo, deszcz i watr. Poleciałem drogą do Jonkowa i z powrotem. Wyszło 16 kaemów, może ciut więcej. Pierwsza połowa swobodnie, w drugiej przyspieszyłem. W końcu zawsze szybciej się wraca Przed śniadaniem byłem już rozciągnięty i głodny jak wilk. Zjadłem, banana, 3 jaja na twardo z majonezem, 5 kanapek z serem i pomidorem i michę owsianki z siemieniem, bananami, jabłkiem i konfiturą malinową. Kawa, herbata, woda. Pękam w szwach. Nagroda się należała! Hough! Rosół

TRENING SB: 12 km cross, tempo dość mocne, około 51-52 minut. Ogólnorozwojówka, streczing. Wieczorem masaż z wyciskaniem Achillesów. Masakra!
TRENING ND: 16 km wybieganie – od 5’ do 4’30 i szybciej na zbiegach. Rozciąganie. Potem PBG, chyba…;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz