Dopadło mnie lekkie zmęczenie. Postawiłem więc na człapanie, żeby wymasować w ruchu mięśnie. Wycelowałem w leśną dziesiątkę i trafiłem w sedno. Zastosowałem dzisiaj zasadę Deana Karnazesa: „daj z siebie wszystko i trochę więcej”. Na razie w stadium nierozwiniętym do wymiarów napierania na granicy możliwości i przesuwania granic. Pojawiło się w moim biegowym słowniku słowo umiar. Ale bez przesady, używam go z …umiarem.
Książka Deana Karnazesa pod mało zawiłym tytułem „Ultramaratończyk” wchodzi lekko. Nie jest długa, uważam, że jak na ultrasa nawet krótka. Ale dla czytelnika w sam raz, żeby zarazić się długim bieganiem. A może nawet bieganiem w ogóle. Sam jakoś o amerykańskim Greku myślałem niezbyt pozytywnie, chyba mocno zniechęcił mnie do niego Caballo Blanco w „Urodzonych biegaczach”. Odrzuciłem uprzedzenia w przedbiegach i dobrze na tym wyszedłem. Nie będę streszczał historii zawartej w książce, nie znoszę recenzji, które opowiadają fabułę poza tym kto zabił. Karnazes nie leje wody, nie odpływa nadmiernie w ubóstwianiu swoich osiągnięć, nie przegląda się w lusterku. Pokazuje siebie jako człowieka, pracownika, ojca, brata, męża, kumpla, biegacza. Jako jednego z nas. Wstaje na długie wybieganie o czwartej, żeby „normalnie” działać w roboczym dniu. Nie ucieka przed życiem, nie stroni od wyzwań codzienności. Przynajmniej taki obraz podaje w książce. Kocha Żonę, szaleje z Dzieciakami, odzyskał więź z Rodzicami poprzez bieganie.
Mnie zaciekawiło jak się żywi. Po przeczytaniu wywiadu na końcu książki wreszcie podjąłem wiążącą decyzję o odstawieniu cukru i niezdrowych tłuszczów. Ograniczyłem też spożycie mącznych i nabiałowych dań, choć raz na jakiś czas naleśników sobie nie odmówię, haha. Wszystko bez ortodoksyjnej przesady, na próbę, na pewno nie podczas zawodów i bez odlotów. Nie wyobrażałem sobie kawy z mlekiem bez cukru, a po paru dniach wcale mi go w niej nie brakuje. Już 4 lata nie jem mięsa i na rybnych specjałach czuję się znakomicie. Weganizm Scotta Jurka pojawia się w moim miesięcznym menu sporadycznie, za dużo z tym zachodu. Ale podejście Karnazesa po własnym lekkim liftingu wpasowuje się w mój biegowy i żywieniowy światopogląd.
Teraz biorę na tapetę książkę Richada Askwitha „Feet in the clouds”. Po kilkunastu stronach znalazłem cytat, który mnie zachwycił: „Above all, keep on top. For the one immutable rule when man an mountains meet is this: that either man or mountain must be In charge. They cannot both be master.” Hough! Rosół
TRENING: 10 km po 5'/km. Solidne PBG - 230 brzuszków, 120 pompek, 4 deski po minucie każda. Wymachy, rozciąganie, wcierka dwuścięgnista.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz