Po Sylwestrowej domówce z dzieciakami, po krótkim śnie, przyszedł wczesnym popołudniem, gdy Żona wróciła z pracy (radio gra!) i ruszyła z Marysią w odwiedziny do Babci, czas na noworoczny trening. Miałem zaatakować Górkę Kazoorkę. Moim celem było 10 pętel, tego pułapu nigdy nie osiągnąłem. Sam się zastanawiam czemu? W sumie wielkich powodów nie ma. Pewnie, bo byłem podmęczony albo tak sobie wmawiałem, bo za szybko atakowałem początkowe pętle i nie starczało mi pary na więcej, bo zwyczajnie się poddawałem i zadowalałem załóżmy siedmioma, max dziewięcioma. Dwucyfrówka pozostała nienaruszona.
Ale tym razem postanowiłem zetrzeć się z lokalną śmieciową górką bez względu na pogodę, porę dnia, mój stan. To w końcu moja namiastka górskich szlaków, na których jeszcze nigdy nie powalczyłem jakbym chciał.
Okoliczności były sprzyjające. Bezdeszczowo, raczej bezwietrznie, „bezbłotnie”. 10 minut rozbiegania i ognia! Każda pętla, mniej lub więcej, bo urozmaicam sobie miejsca wbiegów i zbiegów, zajmuje mi średnio 5 minut. Bez zatrzymania, jednym ciągiem, z narastającym tempem, do ustrzelenia dychy. Kazoorka była oblegana po Sylwestrowej nocy i jak zawsze zaśmiecona. Tym razem ponadnormatywnie. Butelki po tandetnych winach musujących, odpalone fajerwerki, sporo szkieł i papierzysk. Polski po-imprezowy standard. Mnie niosło z uśmiechem, zawsze w truchcie w górę i za każdym razem coraz szybciej w dół. Mijałem rodzinki z dziećmi i psami, rowerzystów górskich, zmęczone nocnymi hulankami ekipy wdrapujące się i podziwiające widoki z grzbietu górki. Każdy w swoim świecie. Jedno zawahanie miałem po piątej pętli, potem napierałem bez szukania tanich wymówek i usprawiedliwień. Kilka minut truchtu dopełniło całości. W sumie 20 pobiegów, masa muldowych przelotów i 20 zbiegów, a wszystko w niecałe 50 minut.
Wrzuciłem dziś na stopy nowe buty - Nike Zoom Terra Kiger, spisały się kapitalnie, aż mnie zamurowało, bo myślałem, że szału nie będzie. Nie zapeszam, bo to pierwszy nasz wspólny trening. Ciepła kąpiel, rozciąganie Achillesów, mocna wcierka rozgrzewająca ścięgien i herbata z miodem. Czas na obiad i na pracę (piłka gra!). Miłe noworoczne biegowe spełnienie. Hough! Rosół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz