Dziś najpiękniejszy dzień zimy! Śniegu napadało od metra. Wczoraj bardzo późnym wieczorem płatki skrzyły się w światłach latarń. Droga do lasu była cudownie oświetlona, wiatr ustał, mróz zelżał, a ja miałem nieodpartą ochotę, żeby polecieć do lasu. A przecież przed południem zaliczyłem co najmniej półmaraton po stołecznych ulicach. Brakował mi kompana. Gdyby tylko ktoś chciał ruszyć w las, stanąłbym i pobiegł ramię w ramię z nim. To był jedyny warunek, idealny, bo nie do spełnienia na biegu, haha.
Dziś, w najpiękniejszym dniu zimy, las pękał w szwach. Dominacja biegówkowych narciarzy była niepodważalna. W drugiej kolejności na pudle byli spacerowicze, dopiero trzecie miejsce dla biegaczy. Skromnie wydeptane ścieżki, świeże narciarskie tory i masa miękkiego puchu w środku i z boków do przekopania. Strój dobrałem właściwie. Koszulka, cienka bluza, soft-shell na wierzch, czapka kominiarka, rękawiczki, legginsy 3/4 i cienkie długie. Moje ulubione nowe, grube skarpetki i trailówki na stopy. Może nawet trochę za ciepło, ale czułem się dobrze tak na biegową cebulkę.
Nieźle się zmasakrowałem. Zrobiłem z narastającą prędkością małą pętlę, dobiegłem do domu, wziąłem natychmiast Tulkę na dobitkę. Ostatnia trójka była bardzo mocna. Mięśnie dygotały mi po szybkim prysznicu jeszcze przez kilka minut. Wielki talerz pomidorówki uzupełnił braki. Stawy skokowe pokręcone mikrourazami, ponaciągane przywodziciele, obciążone kolana proszą o koktajl białkowy. Już się robi. Znalazłem w szafce jeszcze ważny worek vitargo gainers gold o smaku czekoladowym. Mieszanka naprawcza z mlekiem ryżowym. Niby termin przydatności proszku upływa w lutym, ale jakoś dociągnę na tym do marca.
Trening był klawy jak cholera! Hough! Rosół
TRENING: 10 km w kopnym śniegu z narastającym tempem! Moc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz