Tfu, pogoda dla biegaczy! Można dostać lekkiego szoku przy nastu stopniach w słońcu. Las był oświetlony w samo południe przepięknie, gdzieniegdzie lekkie błotko, ścieżki wypełnione kompanią matek z wózkami, emerytów z kijkami, biegaczy, nordic walkerów, rowerzystów, zakochanych. Ale bez tłoku, z umiarem. Wbiegłem dynamicznie i nabierałem rozpędu. Na drugim kilometrze wpadłem na Kumpla triathlonistę. Skończył podbiegi, pociągnąłem go na chwilę pogawędki wśród lekko urywanych tempem słów i zdań. Po rozstaniu dalej dokręcałem śrubkę w miarę możliwości, włączyłem klimatyzację (zdjąłem rękawiczki) i uchyliłem szybę (suwak kurtki). Cabrio sobie odpuściłem, czyli czapka została na głowie, bo jak mawiała Babcia o takich pogodowych dziwadłach: „zdradliwa pogoda!”.
Czekam na zimę, słowo. Cieszę się każdym wiosennym porankiem, każdym suchym i ciepłym przebiegiem, ale teraz powinien być mróz i śnieg. Co mi po cudnej aurze w styczniu, gdy w kwietniu przed maratonem będę musiał dusić przyspieszenia w kopnym śniegu, mijając wielkanocne zające zamiast bałwanów. Chociaż dla mnie, czyli kogoś kto usilnie i całym serduchem chce wrócić do regularnego biegania, taka pogoda to cud, choć wybryk natury. Potem już powinienem być nie do ruszenia w biegowej zapiekłości i miłości, haha. Zimo drżyj! Przynajmniej krystalizuje mi się już teraz plan na ten biegowy 2014 rok.
„Po pierwsze primo”: wyleczyć Achille, ale w biegu! Ekscentryka, wcierki, rozciąganie. Krótsze latanie, ale dużo więcej jakości i siły ogólnej. Pompki, brzuszki, grzbiety to niby moja norma, muszę wymóc na sobie na pewno rzetelność, ale beret, stabilizacja, drążek, piłka lekarska i deski różnego rodzaju, to już wymaga zawziętości, której ostatnio mi brakowało. Do tego wzmacnianie łydek i stawów skokowych, żeby odciążyć ścięgna.
„Po drugie primo”: nabiegać życiówkę w maratonie wykorzystując ubiegłoroczny plan. Zostały rezerwy, bo nie wykonałem go perfekcyjnie. Trochę wskutek złej zimy, a trochę z niemocy mentalnej własnej. A plan był dla mnie jak pantofelek dla Kopciuszka. Ideał. Ale wymagający i trudny. Liczę, że wzmocniony „pierwszym primo”, łatwiej zabiegam siebie podczas „drugiego primo”.
„Po trzecie primo ultimo”: Lavaredo Trail w Dolomitach pod koniec czerwca połączone z wakacjami brzmi kapitalnie już na samą myśl. A wcześniej Rzeźnik jako górskie przetarcie i na deser może jesienny Spartathlon. Nie wiem jak z regulaminem i biegami kwalifikacyjnymi. Obawiam się, że moje uległy przedawnieniu, a lecieć setkę na dziko nie byłoby zbyt rozsądnie. Zaburzę wtedy maratoński albo górski rytm. Śladami Filipidesa zawsze zdążę ruszyć. Jak się uda w tym roku, będzie klawo, jak nie, to na pewno coś ciekawego w zamian się znajdzie. Może 7 Dolin?
PS. Przeczytałem właśnie książkę Deana Karnazesa "Ultramaratończyk". Jutro skrobnę coś o niej. Jeszcze ją trawię. Hough! Rosół
TRENING: ok. 14 km = 1 km swobodnie + 8 km BNP + 1 km swobodnie + 6 x 250m-300m mocne przebieżki + 1,5 km trucht. Rozciąganie, PBG po byku 4 serie, a wieczorem masaż do bólu ścięgien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz