wtorek, 19 lutego 2013
WALENTYNKI!
Miało być już z mocą, ale apatia i bezsilność wróciły. W dodatku z przeszywającym i nieodstępnym bólem łba. Dlatego ograniczyłem się do ćwiczeń siły w domu. Najpierw podczas nagrania w domu Marisz Giżyńskiego, a potem na dokładkę, dla utrwalenia w swoim własnym. Ćwiczenia mięśni brzucha, grzbietu, ramion, mięśni ud, stabilizacyjne, niby podstawy, niby ABC, ale dla mnie poziom trudności jak alfabet dla trzylatka. Warto się jednak chwilę pomęczyć, żeby poczuć mięśnie brzucha schowane głęboko pod tarką. To w nich jest siła, moc, potęga, a nie w plażowym sześciopaku. I tak jak zawsze okazało się, gdy spadałem z dużej piłki gimnastycznej (75cm) albo z poduszki stabilizacyjnej (beretu czy ufo), że najtrudniejsza i najważniejsza jest technika. Poprawność wykonania wymaga uwagi, tej niestety poświęcam na wykonywanie ćwiczeń niewystarczająco dużo. Trzeba to zmienić, bo w tych ćwiczeniach drzemią rekordy i rozwój. Dzięki nim bez wielkich wyrzutów sumienia przetrwałem czwartek bez biegu, za to usnąłem przed kurami i dziećmi, bo o 19. Głowa nie pękła, ale było blisko. Hough! Rosół
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz