wtorek, 5 lutego 2013

KAMBEK!

Niedziela wypakowana była zdarzeniami jak bicepsy Pudziana. I mimo że wstałem po piątej rano, nie zdołałem wcisnąć treningu. Tym było z tym trudniej, że w planie coach Giżyński serwował 2h wybiegania, a ja mógłbym wykroić max 40 minut. Dlatego bez autokwasu i autofocha zdecydowałem przerzucić niedzielny trening na poniedziałek, a dzień pański spędzić pracowicie w pozytywnym nastroju i bez wyrzutów sumienia. Zdążyłem już się przyzwyczaić, że podczas urlopu niełatwo realizować plan treningowy. Ja wolę jednak regularny warszawski kierat. Czemu to niby? A bo na urlopie chce się spędzać czas z Familią i Przyjaciółmi, nie odmawia się winka, więc jeśli przekima się brzask jako idealną porę na wybiegnięcie na trening, to potem wszystko idzie jak po grudzie. Przynajmniej ja tak mam. Jednak i tak w Moniówce zrealizowałem założenia nieźle. Wszystkie treningi jakościowe, czyli drugi zakres, kilometrówki i podbiegi zaliczyłem, nawet z Żoną w bonusie ruszyłem w teren w Jej tempie:) Mój niedzielny świt przeminął na intensywnym przygotowaniu do pracy, ranek na pakowaniu, wspólnym ostatnim śniadaniu w Moniówce, potem jazda do domu 230 km, następnie szybki obiad, rozpakowanie walizek, pranie, pędem do pracy, super mecz, bramki, zakupki i powrót późnym wieczorem. Jak mawiał Tytus De Zoo: "Tempo Tępolu!". Tak lubię! Hough! Rosół

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz