piątek, 1 lutego 2013

MARAZM!

Na urlopie nie jest łatwo zmusić się czasami do latania. Właśnie wczoraj zderzyłem się z takim marazmomurem. Czułem, że ważę jak wóz z węglem, miałem spowolnienie w ruchach i działaniach, czytanie książki wydawało mi się nadludzkim wysiłkiem i poświęceniem. Chyba musiałem odpuścić. Za oknem nic nie wzywało w plener. Bo niby co? Czarny, topnięcy śnieg? Zalane, lekko oblodzone ścieżki i drogi? Zacinający deszcz? Wiatr mocny i taki, który na pewno wiałby mi prosto w twarz? Nawet nie musiałbym się o to zakładać. Wiedziałem z góry, że nic z siebie nie wycisnę i zostałem w domu. Shit happens. Hough! Rosół

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz