środa, 20 lutego 2013
MOOOC!
Planowany wczoraj trening 10km zmiennym przeniosłem na dzisiaj. Nie za bardzo wiedziałem w co się pakuję, tym bardziej, że śnieg sypał całą środę. Ale słowo się rzekło i o świcie ruszyłem w las. Bez żadnych kolców, dżipiesów, ekstrawagancji. Zwyczajnie, jak codziennie, z różowym stoperkiem Marysi, żeby trzyamć tempo na zmiennych czasowo kilometrach "dyszki". Najpierw 3 kaemy rozgrzewki, potem zrzucenie balastu, wyjście z progu, dynamiczne rozciąganie i ognia! Założenie było takie: pierwszy kaem w 3:50, następny w 4:30 i taka przeplatanka. Zacząłem za szybko, bo w 3:37, za bardzo się wczułem, haha. Potem już szło jak z płatka minimalnie poniżej założonych czasów. Dziwny trening, robiłem taki pierwszy raz w życiu. Niby po mocnym kaemie zwalniałem, ale nie do końca. Śnieg był przyzwoicie ubity, w lesie cicho, bezwietrznie, raptem kilkoro biegaczy, którzy chętnie ustępowali mi pierwszeństwa. To fajne, że wolniejszy zostawia ściezkę i komfort szybszemu. Ja zawsze schodzę z drogi mocniej rozpędzonym. Sam wiem jak wkurza toczący się łoś, który myśli tylko o sobie. Najtrudniejsze są dla mnie właśnie takie treningi. Nie długie wybiegania, nie interwały, ale właśnie mocny ciągły drugi / czasem trzeci zakres. Mięsnie pracują i głowa musi za tym nadążyć. Endorfiny nadal mnie niosą! Hough! Rosół
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz