To był przedsmak powrotu do biegania po wyleczeni (niepełnym) choroby. Tydzień uciekła, następny nadchodzi. Tamto było, to będzie, więc nie warto poświęcać uwagi przeszłości. Pogoda jakby dawała porozumiewawczy znak, że też trzyma kciuki. Porywisty wiatr odpuścił, lodowa pokrywa w wielu miejscach zniknęła, wyszło słońce, pojawiło się magiczne światełko wywołujące bezwarunkowy uśmiech. Śnieg ubity, las opustoszały, alejki opromienione. Niosło mnie przednio.
Przebiegłem się po prostu. Bez założeń, przyspieszeń, jednostajnie, w pierwszych lepszych butach, ale bez ociągania. Przefiltrowałem płuca i mięśnie, oczyściłem nochal, wypociłem nagromadzone w nadmiarze toksyny. Pękła dyszka, choć kusiło więcej. Uznałem, że na dzień dobry wystarczy. To świetna przystawka przed całym tygodniem nadrabiania zaległości.
Teraz machnę szybkie PBG, poprawię zestawem leków i lekopodobnych mikstur i ruszamy rodzinnie na zimowisko. Ze śniegiem czy bez, to akurat nie ma znaczenia. Bierzemy sanki i czepki na basen. Kalosze i kozaki. Na pewno sprzęt do biegania i dobry humor. Hej, przygodo! Hough! Rosół
TRENING: 10 km w 48 min. + PBG x 4 = 120 pompek, 200 brzuszków, 100 grzbietów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz