czwartek, 6 lutego 2014

SŁOWO, DYLEMAT, START!

Kolejny dzień budził się bez chmurnych dąsów. Warmińskie niebo znów było czyste. Brzask wypchnął mnie lekko nieprzytomnego z łóżka. Słowo nie dym. Przybiłem grabulę z Kumplem przed odjazdem jak przyobiecałem, odprowadziłem wzrokiem majaczące tylne światła auta i rozsiadłem się na kanapie. Przy wygasłym kominku, który jeszcze kilka godzin wcześniej klimatycznie sekundował ciepłym śmiechom i rozmowom urodzinowym, miałem dylemat. Wybiec teraz czy w okolicach bliżej nieokreślonego później? Mocowałem się ze sobą godzinę. Dzień się obudził, słoneczko podciągnęło ponad linię horyzontu i nie sprzyjało wymówkom.

Coś napisałem, coś przeczytałem i wstałem. Wewnętrznie chciałem zamarudzić, wbić się w kanapę i przełożyć to czego nie powinno się przekładać. W głowie nagle coś przeskoczyło. Poszedł wyraźny, nieodwołalny rozkaz z góry. Szybka przebieranka i won za drzwi! Wykonałem komendę baczność, zasalutowałem i przypomniałem sobie Dziadka Staśka, zawodowego żołnierza, który zawsze powtarzał mi, że do pustej głowy się nie salutuje. Koszarowy żart, Dziadek je uwielbiał. A potem wybiegłem.
Wiejskie bezdroża wchłonęły mnie, uczyniły nie psującą niczego, drobną częścią krajobrazu. Pogoda była idealna.

Bezwietrznie, tym samym ciepło, przy lekkim mrozku, żadnych oznak roztopów i do tego słońce. A poza tym pustkowie. Minęły mnie tylko dwa auta, jedno policyjne, więc pełne bezpieczeństwo. Od pierwszych kroków wyrzucałem sobie jak można było zwlekać. Sam ograniczyłem sobie czas do śniadania. Czułem dość intensywnie siłę biegową z urodzin. Burpeesy nie dają o sobie zbyt szybko zapomnieć. Ale parłem do przodu. A jak wbiegłem w zaczarowany, ośnieżony leśny dukt za kładką, to aż nie mogłem zawrócić. Cały czas przesuwałem graniczny punkt. Zwalony pień. Stos drewna. Rozstaj dróg. Nadleśnictwo Bobry. Kilometr dalej wykonałem nawrotkę i zacząłem przyspieszać. Góra – dół, góra – dół, warmińskie pagórki dają wycisk, aż trafiłem wprost na śniadanie. Pyszna owsianka Moniówkowa i jajka na twardo z czarnym chlebem uzupełniły straty. Chociaż ta poranna przebieżka, w sumie 17 kaemów, to jednak same zyski. Jutro chcę więcej. Celuję w „oczko”! Hough! Rosół

TRENING: 17 km w 1h 21 min. Bez PBG.

1 komentarz:

  1. Pełne bezpieczeństwo, powiadasz?
    A jeśli drugim samochodem jechali bandyci?! ;-)

    OdpowiedzUsuń