sobota, 8 lutego 2014

DZIEŃ SPORTU!

To był Moniówkowy dzień sportu z bonusem! O bonusie na końcu. Najpierw był poranny start planowy. Wybrałem drogę asfaltową, bo Warmia płynie. Było wilgotno, momentami pojawiały się zdradliwe oblodzone fragmenty, ale obyło się bez wywrotki. Powiewało ciepłe, wiosenne powietrze, wstawał kolejny wspaniały dzień. Zdecydowałem się na lekkie ubranie, czyli koszulkę z długim rękawem i przeciwwiatrową kurtkę. Szybko włączyłem klimę, ściągnąłem rękawice i upuściłem z ciała nadmiar ciepła. Najszybciej ucieka przez dłonie i głowę, ale czapki nie zdejmuję pod żadnym pozorem. Klasyczny bieg ciągły, spokojny, luźny w dół i bez spinki pod górę. Założyłem godzinkę i misję wypełniłem. Tuzin kilometrów wpasował się świetnie w moje samopoczucie po trzydniowej Tyrce biegowej.


Podkusiło mnie jednak zakręcenie pętli, zamiast drogi powrotnej po własnych, asfaltowych śladach, gdy pękło 6 kilometrów. Dlatego skręciłem w Gamerkach na Szałstry i niestety wbiłem się w chlapę i na ślizgawkę. Jakże przyjemny był ożywczy chlupot lodowatej wody w bucie. Na szczęście do domu było kilka kaemów. Kąpiel, śniadanie, cudna urlopowa rutyna. A potem odwiedziny koników i kózek z Marysią, zakup serków z koziego mleka i przedobiednia niespodzianka. Wspomniany bonus.

Na trening namówiła mnie, tadddaaam, Żona. Odcięta od ukochanej zumby (była raz w Olsztynie) zapragnęła pobiegać. Zaczęliśmy od kilku minut dynamicznego marszu, by płynnie przejść do truchtu. Kasia postanowiła biec według samopoczucia, bez narzucania czasowych ram. Ja obok ramię w ramię, krok w krok. Słońce było naszym dzielnym druhem. Pierwsze dziesięć minut w biegu śmignęło błyskiem. Dokładnie przed rokiem też biegliśmy razem tą samą trasą. Wtedy też nagły rozkwit wiosny stłumił zimę.

Nagle zza zakrętu wyłonił się samochód, rozległ się klakson i pojawiła się Monia. Porzuciła auto na poboczu i z uśmiechem pstryknęła nam kilka fotek.


Czekały nas jeszcze trzy podbiegi, które Kasia pokonała biegiem. Szacuneczek! Dwa kwadranse przyjemności. A mnie natchnęło dodatkowo do mocnego PBG. Kompania się rozeszła i rozbiegła na spacery, więc salon był do naszej dyspozycji. Zamiast piłki lekarskiej dwa kawały drzewa do palenia i siła ogólna wykonana przy kominku:) Hough! Rosół

4 komentarze:

  1. Gratulacje dla Kasi! Nawet krótka chwila przebiegnięta z ukochaną osobą smakuje często lepiej niż niejeden maraton pokonany w samotności...
    http://biegajsercem.blogspot.com/2013/12/razem-w-2014.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna. Szkoda, że mój stary gromadzi tylko buty...

    OdpowiedzUsuń
  3. To tak jak moja..."młoda" ;-) Tyle, że ona nie tylko gromadzi ale i korzysta! Ale nie martw się, przejdzie mu, jak już zgromadzi wszystkie ;-)

    OdpowiedzUsuń