poniedziałek, 10 lutego 2014

TUPOT WIELKICH STÓP!

Dzisiaj miało być wolne po ciężkim tygodniu na warmińskich pagórkach. Poranny deszcz tylko utwierdzał w przekonaniu, że trzeba postawić na solankę oraz długie, dokładne, rozszerzone ponad Wielką Czwórkę (łydki, przywodziciele, mięśnie czworo- i dwugłowe) rozciąganie. Ale na drodze tego ambitnego planu stanęły dwie przeszkody. Pierwsza to zepsuta wanna. Druga to piękne słońce, które osuszyło chodniki i przyjemnie, wiosennie zagrzewało do walki. No to powalczyłem.

Zacząłem od razu ostro, bez rozgrzewki. Bywa. Ograniczenie czasowe sprawia, że najłatwiej ściąć rozciąganie i rozgrzewkę. Posłużyło za nią dźwiganie zakupów i odkurzanie;) Na chodnikach zrobiło się po południu gęsto od uczniów, przedszkolaków, matek z wózkami, ludzi wracających z pracy. Ale niespecjalnie wbiegałem im w paradę, bo całkowicie wolna była ścieżka rowerowa. Niewielu śmiałkom rano przyszło do głowy, żeby wyruszyć na rowerze do pracy. A mnie w to graj. Tempo narastało, podkręcałem je z każdym kilometrem. Wrzuciłem na stopy buty, które kojarzą mi się z szybkim bieganiem i do tego służą. Adiosy poniosły mnie na życiówkę przed rokiem i właściwie przeleżały cały ten czas do dzisiaj w szafie. Używam ich tylko do szybkich zajęć na suchej, twardej nawierzchni. Dostałem je od Filipa na imieniny do bicia własnych rekordów. Mają tylko jedną wadę. Mocno stukają podeszwami o podłoże, co bywa lekko irytujące i przestrasza mijanych zza pleców, zamyślonych przechodniów. Ale ich ponadnormatywne dudnienie wynagradza lekkość, dynamika i odbicie.

Końcówka była wycieńczająca. W głowie przepychanka: osiem kilometrów, chwila truchtu i przebieżki czy jednak mocna, ciągła „dyszka” i na koniec „dwójka” schłodzenia. Wygrała wersja druga, jednak trudniejsza. Klawo było poczuć równy, suchy asfalt i rowerową kostkę pod stopą. Tętno obiło się na pewno o 170-kilka uderzeń na minutę. Trochę mniej wyszło po zatrzymaniu i pomiarze czasu oraz pulsu z palcem na szyi przez 60 sekund w marszu. Potem luźny, ale nie wolny bieg. A słońce tylko uśmiechało się i dodawało emocji! W domu szybki prysznic i po Marysię do przedszkola. W biegu złapałem banana, kilka herbatników na drogę i opiłem się przed wyjściem mikstury z paru (dwóch) naprędce złapanych tabletek musujących z witaminą C na czele. Udało nam się z Marią załapać na ciepły, wesoły spacer przy zachodzie słońca. No i właziliśmy musowo w każdą wielką kałużę!

Paradoksalnie wanna już działa, ale solanka mnie dzisiaj ominie. Jestem zwolennikiem teorii, że mocny trening powinien zostać w mięśniach, a woda je zanadto rozluźni. Wybieram zawsze zimny prysznic na mięśnie nóg i rozciąganie. Ale też bez napinki, żeby nic nie puściło. Hough! Rosół

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz