Kazoorka to górka usypana z gruzów w latach 70., gdy budowano Ursynów City, sypialnię Warszawy, w której się wychowałem. Nazywana jest również Wzniesieniem Trzech Szczytów, Kazurówką, Górą Kabacką, Latawcową. Ma około 110 metrów n.p.m. i jest idealna dla wielu sportów. Na szczycie na całej długości rozciąga się mulda na muldzie, czyli tor dla rowerzystów do down hillu. Przy odpowiednim wietrze można ze stromego zbocza pofrunąć na polanę paralotnią, od strony osiedla dzieciaki szaleją zimą freestyle’owo na nartach, snowboardach, a z łatwiejszych stromizn na sankach. Ja kocham Kazoorkę za jej kształt, ostre podbiegi i zbiegi, korzenie, kamienie i piękny z niej widok na Las Kabacki. W tej niedoskonałości ursynowskiego krajobrazu jest naturalna doskonałość.
We wtorek ruszyłem na swój ulubiony siłowy trening. To efekt moich przemyśleń i planów biegowych na ten rok. Kółko, czasem dwa rozbiegania wokół wzniesienia (taka rozgrzewka zajmuje mi od 7 do 12 minut), a potem start! Kiedyś biegałem regularne podbiegi, ale na jednym wzniesieniu, po każdym zbieg w dół i z powrotem. Wreszcie postanowiłem powalczyć z Kazoorką na całej jej terenie. Właściwie jak już ruszę to się nie zatrzymuję. Opracowałem sobie trasę najbardziej wymagającą, bo w 5 minut jednej pętelki, atakuję dwa długie podbiegi i dwa ostre zbiegi, a na górze przelatuję przez wszystkie rowerowe muldy.
Wtorkowy ranek był lodowaty. Słońce skryte jeszcze za blokiem, nieprzyjemny, przejmujący wiatr, chrupiący, lekko zlodowaciały śnieg. Leciałem w swoich trailowych sauconkach (peregrine pro grid). Trochę obawiałem się ciężkiej roboty na wysokim tętnie, a z nią niekontrolowanych głębokich wdechów ustami powietrza o temperaturze minus 15 stopni, ale nie było tak źle. Podczas tego treningu puls utrzymuje się w granicach 150 – 180 uderzeń serca na minutę. Rzadko wskakuję wyżej, czasem się zdarza. To mocny drugi zakres. Pod górę wbiegam równym, krótkim krokiem, staram się każde wypłaszczenie, nawet krótkie zacząć biegiem. To moje główne założenie. Wypracowanie nawyku wejścia w bieg po osiągnięciu wzniesienia. Niezwykle przydatne w biegach górskich. Pod duże góry na zawodach się raczej wchodzi, ale na płaskim terenie i zbiegach oszczędzać się nie wolno. To moja wewnętrzna gra z głową. Ona podpowiada, że zasłużyłem na spacerek i relaks po wspinaczce, ja wiem, że to fortel. Właśnie po to oszczędniej wydatkuję energię na zboczu pnąc się do góry, żeby potem móc przejść automatycznie w trucht i następnie szybszy bieg. Nogi to kupią, potrzebują impulsu i rozkazu. Moja głowa w jednej chwili staje się moim generałem i podkomendnym. Praca nad nawykiem jest najtrudniejsza.
Wtorek skończyłem ośmioma nieregularnymi pętlami o najwyższym stopniu trudności. W sumie około 40 minut wymagającej orki w rytmie: wbieg, biegowy muldowy tor rowerowy, zbieg, obieg wbieg, muldy i zbieg razy 8! Zresztą tę trasę uważam za znakomitą na zawody. Może zainicjuję pomysł „Kazoorka Trail”, to jest myśl. Spokojne rozbieganie, a planowałem 15 minut, przerwał mi nagły ból międzyżebrowy. Dziwne szarpnięcie i trochę mnie przytkało, więc wróciłem pokornie do domu. Bolało cały dzień, lekko zatykało, ale przeszło. Odpuściłem PBG (pompki, brzuszki, grzbiety).
Dzisiaj, w sobotę, znów poleciałem na Kazoorkę. Wyczekałem cierpliwie w domu aż słońce wzniesie się ponad szczyty bloków i mojej górki, zrobiłem rozgrzewkę na spacerze z Psicami i do roboty! Akurat swój trening kończył jakiś inny biegacz, przy – 20 stopniach raptem jedna para bawiła się z dziećmi na wyślizganym boku, więc Kazoorka była cała moja. Uwielbiam ten moment. Zrobiłem 7 powtórzeń, zajęło mi to nieco ponad 33 minuty, odjąłem ósme w porównaniu z wtorkiem, ale zwiększyłem tempo. Dziś zwracałem szczególną uwagę na ekonomikę wspinaczki, podbiegu. Nie tracąc tempa, pamiętając o oddychaniu nos – usta, starałem się wykorzystywać każdą nierówność pod swoje potrzeby. Bez nadmiernego odbijania się w górę, bez niepotrzebnych skoków, ostro, ale z głową, mając pełną kontrolę nad wydatkowanym paliwem. Każda zaoszczędzona dawka energii, wpływa na dalszą formę i finisz w zawodach. To też mój wielki ugór do zaorania. Jest tego trochę, trzeba doskonalić. Niby jeden podbieg, niby jedna górka, a tyle składowych, tyle elementów do poprawienia. Niektórzy twierdzą, że lepsi są w podbiegach, a tracą na zbiegach i odwrotnie. Ja na razie sam nie wiem co mi lepiej wychodzi. A w krzyżu nadal łupie, muszę odpalić jakieś przeciwzapalne maści, musiało mnie połamać i gdzieś podwiać. Dziś wielki dzień! Tarrraaam! Montuję z Kumplem Pirem drążek! Pull – upsy w górę!
Hough!
Rosół
Kurde mol a ja mam problem z dobrym oddychaniem nos-usta. Duszę się i muszę mocniej oddychać co któryś razu buzią. Próbowałem zatykać gębowy otwór buffem, ale dupa, bo buff wilgotnieje.
OdpowiedzUsuńW zeszłym roku skończyło się dwa razy na zapaleniu gardła... w tym roku odpuszczam poniżej -5 :(