Niedzielny poranek zaskoczył mrozem i urokiem. W poliki szczypało ostro, ale pustka lasu o świcie była urzekająca. Śnieg skrzył się milionami iskierek, zdrowo chrupał pod stopami, a wstające pomarańczowe słońce dodawało energii przebijając się przez drzewa. Na razie nie wzmacniało ciepłem, ale podnosiło na duchu i niosło wesoło przed siebieJ
Z Pedrem i Pirem zaliczyliśmy półtora pętli, czyli ode mnie spod klatki i powrotem prawie 17 kilometrów, Oni jak zwykle natrzaskali więcej, bo mają dalej do domów, wrrr;-P. Duża pętla poniżej 5 minut na kilometr, mała „piątka” po kilkanaście sekund szybciej. Do tego ożywiona rozmowa o życiu i... jedzeniu. Każdy z nas ma swój pomysł na odżywianie biegacza, więc słuchamy jeden drugiego i czasem coś wartościowego od siebie przejmujemy, żeby przeszczepić do naszego menu. Dieta to chyba za duże słowo, żaden z nas nie ma warunków jak profesjonalny sportowiec, żeby poukładać dzień jak oni. Rozruch – śniadanie – drzemka – pierwszy trening – obiad – drzemka – drugi trening – kolacja – odnowa biologiczna – sen. Pomiędzy posiłkami odżywki, przekąski i podwieczorek. U nas to dodatkowe zajęcie w ciągu dnia, ale walczymy i z zagadnieniem odżywiania u sportowca - zapalonego amatora. Pedro, wicemistrz Polski w Biegu 24-godzinnym przeszedł na 3 posiłki dziennie, ja nadal zostaję przy większej częstotliwości i mniejszej objętości dań. Od kiedy nie jem mięsa, poza rybami i owocami morza, wiele spraw z żywieniem i samopoczuciem uległo poprawie. Może tylko w głowie, a może również w ciele. Jakoś mi lżej, szybciej trawię, moje menu jest znacznie bardziej urozmaicone. Odkrywam nowe smaki, połączenia, dodatki. Poza tym realizuję ambitnie swój noworoczny plan: „366 potraw na 366 dni”. Czasem to pracochłonne ciasto na croissanty, pasztet z zielonej soczewicy, tajski makaron z woka, a czasami domowa pizza na cienkim chrupiącym cieście, pieczony schab dla moich Dziewczyn albo tak jak w niedzielę na deser świeży ananas w karmelu z cynamonem i kardamonem ze znalezionego w gazecie przepisu.
W sobotę była, tarrraaam, pizza! Z własnej roboty ciastem i sosem pomidorowym, na wierzchu z cienkimi plasterkami mozzarelli (znalazłem w lodówce pół kulkiJ), kleksami koziego serka, oliwkami, kaparami, filecikami anchois i po wyjęciu z pieca masą rucoli na wierzchu. Świeżo mielony pieprz i VOILA! Bon apetit! Wciągnąłem całą sam, kilka rumianych boków zjadła ze smakiem Córka. Taką pizzę pożeram bez wyrzutów sumienia, zresztą ja tyle spalam w ciągu dnia, że już dawno wyzbyłem się wszelkich ograniczeń. Brak mięsa to największe z możliwych ograniczenie fastfoodowe, już jest zdrowo. Za batonami nie przepadam, wolę ciasto własnej roboty. Chleb wcinam każdy – od razowca przez żytni, na maślance po świeżutką, chrupiącą bagietkę. Z warzyw nie po drodze mi tylko z brukselką. Swoje przepisy często dostosowuję do tego co warto wykończyć z lodówki. Leży wędzona makrela, więc raz dwa gotowa pasta z posiekana szalotką, korniszonkami, łyżką keczupu „Krzepki Radek” Rybaka, mój ulubiony!, sokiem z cytryny i odrobiną majonezu. Na razowej grzance, hmmm, marzenie. Gotowanie mnie wciąga, nieważny stopień trudności dania, ważny sam proces tworzenia potrawy, dobierania proporcji, doprawiania do smaku, przeobrażania przepisów, wreszcie konsumowania i regularności. Uwielbiam!
Temat jedzenia jest niewyczerpany, będę próbował i opisywał różne potrawy jako bazę, paliwo do treningów albo uzupełnienie strat po nich. Oczywiście sprawdzone na moim podniebieniu, żołądku i w mięśniach. A przecież otwarta pozostaje sprawa suplementacji, którą ewidentnie zaniedbuję. Mój Kumpel ps. Gruby kiedyś powiedział mi z wyrzutem, gdy padłem na trasie Maratonu Karkonoskiego pokonany latem przez chorobę, że na samych buraczkach daleko nie zajadę. Moje wysiłki są nazwijmy to ponadpodstawowe, suplementacja jest wskazana.
Pedro z racji najdłuższego tygodniowego kilometrażu, regularnie przekracza 200 kaemów!, wciąga niemal tyle kalorii co Justyna KowalczykJ. No, trochę mu do niej brakuje, bo pewnie, by pękł, ale gospodarka jego organizmu przy podejmowanym wysiłku spala wszystko na bieżąco. Ja jem trochę mniej, ale i mój kilometraż ograniczyłem do stówki na tydzień. Za to częściej biegam szybciej, wliczam w to także treningi na górce, bo tam wskakuję w górne rewiry drugiego zakresu tętna. Zobaczymy co z tego wyjdzie na zawodach. Zapisałem się na Półmaraton Warszawski i Maraton w Łodzi. Czekam natomiast na start wiosennych biegów górskich, we wrześniu atakuję Bieg 7 Dolin w Krynicy! Nie załapałem się na UTMB w Alpach, więc chętnie zwiedzę nasze górkiJ
Po niedzielnym wybieganiu było jeszcze PBG, po 4 serie brzuszków (50 sztuk w każdej), grzbietów (po 21) i pompek (po 30 na podpórkach). W sam raz przed pracą do wieczora. To była miła niedziela!
A i jeszcze jedno, w lesie spotkaliśmy z Pirem i Pedrem nasze kabackie sarenkiJ
Hough!
Rosół
A wisz pan, że nasz półmaraton zmienił trasę... i będzie pod górkie (rok temu Sanguszki a tera Agrykola)?
OdpowiedzUsuńMuszę zacząć robić podbiegi, żeby kaszanki nie było ;)
Brachu, wpadaj na moją Kazoorkę o każdej porze dnia i nocy, podciągniemy się:) żadna Agrykola nie będzie nam spędzać snu z powiek! A propos kolan na mrozie i lodzie, to nie bolą jakoś szczególnie, regularność i przystosowanie do warunków robią swoje:)
UsuńTylko tyłek marznie i uda, mróz siekał konkretnie, ale zelżało, więc jest pięknie:D
Rok temu tak miałem, że się przestraszyłem Sanguszki (jakiś sadysta ją zaplanował na +/- 20. kilometrze półmaratonu) a okazało się, że nie jest źle.
OdpowiedzUsuńA w tym roku na początek też jest lekki podbieg, bo w te mańkie bez most biegnie się cały czas ciut pod górkie. A ja jako leniwiec zwykle mam trasę odwrotną ;)
Do Ciebie mam straszny kawał, ale i tak - przecież nie będę Ci robił kaszany... biegnąc dwa razy wolniej hehe