czwartek, 9 lutego 2012

IMBIR NA POMOC!

No i się doigrałem. Środowy trening odpuściłem, nawet bez wielkiego żalu, bo po tygodniu biegania należało się wolne, ale widoki na kolejne dni były niewyraźne. W gardło wdarł się dziwny ból, a w ciało lekkie osłabienie i wszechogarniające wyczuwalne zmęczenie. Infekcja na rossbiegu!
Wolny dzień od pełnej aktywności, biegowa hibernacja, zdarza mi się rzadko. Często łapię się nawet na niezdrowym poczuciu winy, że nie mogłem, nie chciałem, nie zdążyłem zrobić treningu. Powody bywają różne, a forma ucieka. To kulawe myślenie. Nic nie ucieka. Mój organizm wyczuwa pierwsze utraty wypracowanej dyspozycji biegowej dopiero po 4 dniach. Kilka dni choroby jest niemal zupełnie bez szwanku dla formy. Oczywiście przeziębienia, bo zaawansowane grypy i anginy każdego rozkładają na łopatki. W przypadku takim jak obecne zakatarzenie z wykluwającą się infekcją dwa treningi i pułap mocy, zakresów tętna, czasów znów wraca do osiągniętego wcześniej poziomu, pod warunkiem, że wirus został przeze mnie i ze mnie przegnany na dobre. Ja wyczuwam zagrożenie w gardle i przede wszystkim w górnej części klatki piersiowej. Jak mnie tam lekko przydusza, to znaczy, że coś złego się rozkręca. Trenowanie zostaje zawieszone na minimum jeden dzień.
 Jednak analityczna ocena to jedno, a nieznośny brak ruchu to drugie. W mojej głowie zaczyna się niepokój, zamęt, że cała robota na marne. Dziwne odczucie, że mięśnie wiotczeją, że staję się cięższy, że przez kolejny tydzień będę poruszał się tylko w ślimaczym tempie i nadrabiał zaległości. Kłamstwo, ale moja głowa wie wtedy swoje. Na szczęście dwa wybiegania przywracają normę w formie i myśleniu.
Środę poświęciłem na autoleczenie moimi sposobami. Nie wiem czy to właściwe medyczne metody czy zwykłe placeba, które wprawiają w leczniczy ruch mój mózg, a za nim całe ciało, włącznie z gardłem. Najchętniej używam składników naturalnych, wspomagam się tylko lekami  aptecznymi. W mojej apteczce biegacza królują: imbir, żurawina błotna, cytryna, miód i czosnek. Plus rutinoscorbin, gdy jestem jakiś taki niewyraźnyJ Imbir wykorzystuję na dwa sposoby: wcinam na surowo i do napoju z cytryną i miodem. Podczas ważenia naparu z imbiru, cytryny i miodu wszystkie proporcje są orientacyjne. Kilkucentymetrowy korzeń obieram, siekam w plasterki, zalewam w dzbanku gorącą wodą, po kilkunastu minutach wyciskam pół cytryny i dodaję łychę miodu. Miodu u mnie w domu zawsze jest pod dostatkiem, jestem typowym miodożercą. Odkryłem niedawno miód manuka, nowozelandzki naturalny antybiotyk. Kupiliśmy dla Córki, trzyma ją z dala od wirusów. Cena jest wysoka, więc raz na kilka dni podbieram łyżeczkę, sam jednak stawiam na arcydzieła polskich pszczółek. Uwielbiam miody intensywne w smaku, gryczane i spadziowe. Ale standardowym wielokwiatem nie pogardzęJ
Ku czci pszczelemu trudowi napisałem nawet kiedyś taki wierszyk:
„Czasem, gdy otwieram miodek, zalatuje dziwny smrodek / tak ulatnia się esencja, pszczółek skarbu kwintesencja / kwiaty, lasy, spadź iglasta, wioski, górki, rzadziej miasta / na miód dobra każda pora, jeśli znajdzie amatora / ja pół słoja zjem od ręki, pycha pszczółki, wielkie dzięki”J
Niedawno moja Żona przywiozła z podróży po Polsce, po miejscach, w których pielęgnuje się wszelkie tradycje z pokolenia na pokolenia świetny przepis na naturalny antybiotyk. Pół kilograma świeżej żurawiny błotnej (naszej, nie amerykańskiej, polska błotna ma mniejsze owocki) zmiksować na płynną masę, najlepiej blenderem albo mikserem „żyrafką”, wcisnąć dwa ząbki czosnku i wmieszać pół słoika miodu, jakieś 250 gramów. Słój zakręcić, wstawić do lodówki i raz dziennie zajadać czubatą łyżeczkę. Zdrowie gwarantowane! Przetestowałem. Ale się skończyło, więc ruszam do warzywniaka!
Na gardło posiłkowałem się również czymś do ssania, ale w dwóch kierunkach. Przeciwzapalnie i nawilżająco. Mróz wysusza śluzówki, a wirusowi w to graj. Środę odpuściłem, w czwartek czułem się już lepiej, więc zrobiłem wybieganie. Przy – 10 stopniach i przeszywającym wietrze nie forsowałem tempa, bieg poniżej „piątki” na kilometr był w sam raz. Sam nie wiedziałem jak zareaguję, więc dokładnie wczuwałem się w sygnały wysyłane przez mięśnie, płuca i serce. Tętno nie szalało, mięśnie nie wiotczały, tlenu nie brakowało, ale uznałem, że 10 kaemów będzie w sam raz, choć pięknie oświetlony słońcem zimowy las kusił nadzwyczajnie.
Kolejnym testem samopoczucia jest u mnie PBG. Jeśli podczas pompek, brzuszków i grzbietów wyraźnie się męczę przy regularnej liczbie powtórzeń, to zdejmuję obciążenia albo całkowicie bastuję. Wczoraj jednak było solidnie: 5 serii po 30 pompek na podpórkach i standardowo dwóch  książkach Jamiego Olivera o stopami, 5 serii 21 grzbietów w różnych układach ramion – przed sobą, splecione na karku, a właściwie z palcami przy uszach, splecione dłonie na grzbiecie. Czemu akurat 21? Nie wiem, „oczko” i tyle. Wreszcie ponad 350 brzuszków w pięciu seriach – 150 po 30 w pełnym zakresie ruchu ciała, 300 po 40-50 sztuk od razu na dokładkę w każdej serii. Jak trzydziestka w pełnym zakresie na proste, to pięćdziesiątka niepełnego ruchu na napiętych mięśniach na skośne. To mój sposób na brzuszki, ale najbardziej doceniam te wykonywane na poręczach w siłowni lub Lesie Kabackim na ścieżce zdrowia z podciąganiem zgiętych lub wyprostowanych nóg do poziomu, do klatki piersiowej, na wprost czy skośnie. Liczę, że właśnie tak będę mógł je szlifować na moim drążku, ale jeszcze go nie zamontowałemL. Piro help! No i scyzoryki, które dają w kość.
W czwartek podleczyłem się w sam raz na taki trening. Zawsze coś, lepsze niż bezruch pod kocykiem na kanapie w przegrzanym mieszkaniu. Zobaczymy w jakiej formie obudzę się w piątek?
Hough!
Rosół

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz