wtorek, 7 lutego 2012

GRYPLAN


W moich własnych przygotowaniach do zbliżającego się sezonu podzieliłem swój tydzień na części, ale nie jest to podział sztywny, wszystko mogę poprzestawiać. Ja jestem zawodnikiem i trenerem, a dobry trener zawsze jedno odpuszczaJ. To stara piłkarska zasada. Gdy czekał mnie ciężki trening interwałowy, na przykład 8 razy 1000 metrów, zawsze koło piątego powtórzenia zaczynały się negocjacje z trenerem. Może ostatnie dwa zrobimy jutro, może na następnych tysiączkach przyspieszymy, a jeden przepadnie w promocji za rzetelność. Czasami trener wykazywał się gołębim sercem, czasem w torsie nosił kamień, a czasem zwyczajnie to on nas robił w trąbę. Na odprawie podawał, że czeka nas 10 x 1000 metrów w zakładanych czasach dla każdej z grup (wyłanianych wcześniej w badaniach wydolnościowych, żeby każdy orientacyjnie wykonał właściwą dla siebie pracę). W swoich założeniach planował wycisnąć z nas 8 tysiączków, a kiedy odpuszczał dwa ostatnie stawał się, przynajmniej do następnego dnia, naszym trenerem bohaterem. Właśnie wczoraj byłem dla siebie jako zawodnika trenerem z dużą dozą zrozumienia dla trudu podopiecznegoJ
Mój podział treningów w mikrocyklu tygodniowym zakłada standardowo, że mocne akcenty przeplatają dłuższe spokojne wybiegania. Nie podaję wartości tętna, bo dla każdego to sprawa indywidualna, więc sugerowanie się czymkolwiek i kimkolwiek jest błędem. Wiele osób pyta mnie jakie mam tętno, gdy biegnę 5 minut na kilometr, a jakie gdy lecę na moje złamanie karku interwały. To dla innych nieistotne. Moje spoczynkowe tętno najniżej wskazało 37 uderzeń na minutę podczas badań w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej. Pani grzecznie zapytała czy żyję, powtórzyła pomiar i się poddała. Sam nie wiem jakie są we mnie rezerwy możliwości, próbuję je powoli odkrywać. Niestety nie da się od razu, na jednym treningu rozpakować całego organizmu. To proces, w który coraz bardziej świadomie się wciągam. Bez wielkich badań, bez wielkiej kasy, bez łączenia się z satelitą, NASA czy bazą. Z prostym pulsometrem, w przyzwoitych butach, z zapałem, a czasem nawet też z głową;)
Przestałem natomiast tłumaczyć swoje małe niepowodzenia czynnikami zewnętrznymi: ten mi zabiegł drogę, niepotrzebnie zjadłem drożdżówkę, było za ciepło, trasa za równa, wody za mało, swędziała mnie pięta, źle się przygotowałem. Wszystko zależy ode mnie samego. Nie wyszło tak jak założyłem, musi być lepiej następnym razem. I odrzuciłem słowo: MOGŁEM. Nie zrobiłem, z różnych względów, to znaczy, że NIE MOGŁEM. Basta!
W poniedziałkowy ranek rozgrzewkę zaliczyłem z Psinami, więc od razu z kopyta ruszyłem na pierwszą mocną trójkę. Zakładałem 3 x 3000 metrów z tysiączkiem luźniej na około 5 minut pomiędzy, czyli też nie za wolno. Pierwsze 3 kilometry weszły elegancko, nogi trochę uciekały na lodowej ścieżce, ale złapałem rytm i porozumienie z nawierzchnią. Oddech nos – usta był opanowany, ale przyznam, że powietrze nieźle świdrowało w taki tempie w nosie. 12 minut 20 sekund to czas premierowej trójki. Następna już dokładnie w 11’50”, wreszcie przed ostatnią zaczęły się wewnętrzne negocjacje z trenerem. Zaufał mi, że warto odpuścić i zrobić 2 kilometry w 7’40”, wyszło ostatecznie 7’45”. Moje argumenty poza tym, że dobry trener zawsze jedno odpuszcza?
Duży mróz, spore obciążenie dla układu oddechowego i serducha, ślizgawica, satysfakcja z niezłego  mocnego treningu, większościowa realizacja założeń. I znów starcie dwóch teorii: odpuszczać czasami czy nigdy? Sprawa niejednoznaczna, osobista, zależy od naszej głowy. Na pewno odpuszczanie nie może wejść w krew, to musi być nagroda. Jedni twierdzą, że nie dokręcenie tego kilometra może odbić się kiedyś na zawodach, że może zabraknąć siły nóg i woli. Inni uważają, że zaoszczędzone pokłady ambicji nie spalone na treningu przydadzą się na finiszu biegu na wynik. Sami musicie czuć siebie, ja się wczuwam każdego dnia. Dzisiaj zgodnie z trenerem Rosołem uznaliśmy, że 2 x 3 km + 2 km w mocnym tempie będzie w sam raz. I było. Zostały 2 kilometry (byłby jeden) na schłodzenie w luźnym biegu, ale nie wolnym (4’50”/1km). Traktuję tego typu zmiany w założeniach jako korekty zależne od samopoczucia i ważne dla automotywacji. Czasem wychodzę na tuzin kilometrów, a wracam po 17-u. Czasami coś skracam bez szwanku dla formy, psychiki i zdrowia.
W PB, nadal bez G, postawiłem na scyzoryki (oj, piecze brzuch, piecze!) i pompki wolno opuszczane i szybko wybijane do góry z podpórek (też dają w kość). Serie krótsze, ale bardziej dynamiczne. W podpórki zainwestowałem 4 dyszki kiedyś w sklepie sportowym (dostępne w sportsieciówkach) i służą kapitalnie. Różne ustawienia i układ ramion, praca nad innymi mięśniami. Wchodzi w łapy, ale dla mnie najważniejsze jest ogólne wzmocnienie góry. Takie bardziej na plażę niż na ustawkęJ A na koniec odrobina rozciągania. A w krzyżu już lepiejJ
Hough!
Rosół

2 komentarze:

  1. Jeszcze troche Cie poczytam i chyba sam ruszę ociężały tyłek z kanapy....
    Daje do myślenia.....

    OdpowiedzUsuń
  2. a jak kolanka od śliskiego?

    OdpowiedzUsuń