Uwielbiam biegać w porach dla niektórych niewyobrażalnych, typu 6 rano, czyli w środku nocy. Czasem zdarza mi się nawet ruszyć wcześniej. Taki trening, bez względu na zawartość, nakręca mnie na cały dzień. Nie znoszę czekać na trening aż poukładają się pomyślnie rodzinne puzzle różnych codziennych spraw. Zazwyczaj zostaje mi wtedy mało czasu na trening, jestem rozdrażniony, mało efektywny, ociężały i zmęczony. Jestem zdecydowanie zwolennikiem rannego biegania!
Czasem potrzebuję impulsu, żeby o świcie poderwać się z łóżka na trening. W niedzielę w dniu moich urodzin prezent zrobili mi Kumple biegowi. Przysłali z półgodzinnym wyprzedzeniem sms o wybieganiu w lesie. I tak się nie wyrobiłem na zbiórkę, bo padłem ofiarą swojego lenistwa. Nie rozwiesiłem ciuchów biegowych i spotkałem je nad rankiem w… pralce. Zaczęło się sztukowanie odzieży, żeby jakoś wystartować. Musiałem odkurzyć spodnie dresowe jeszcze z czasów gry w piłkę nożną znalezione w siatce z podobnymi rzeczami zachowanymi na czarną godzinę pod kanapą. W ogóle, że na to tak ekspresowo wpadłem, gdzie mogą być, to sukces;) W locie wyprowadziłem Psice na spacer, wtedy minęli mnie Kumple, wybraliśmy kierunki, żeby na pętli kabackiej wpaść na siebie, kupiłem świeże pieczywko dla moich Dziewczyn i w te pędy poleciałem na spotkanie. Tempo miałem dość żwawe, 4:30 na kilometr, wybrałem dobre buty (saucony pro gridy), bo aleje kabackie wyślizgane są już niemal na złoty medal dla panczenistów. Staram się łapać resztki zmarzniętego śniegu na poboczach dla równowagi. Powietrze było ostre, -19 stopni, ale las wysłaniał i chronił przed zbyt dużą dawką przejmującego wiatru.
Wpadłem na moją Paczkę, Pedra i Pira, na moim 5-ym, a ich 7-ym kilometrze, potem ruszyliśmy razem w ich stronę. Tempo zostało na podobnym poziomie, może ciut wolniej, ale zgodnie dołożyliśmy dodatkową małą pętlę pięciokilometrową. W biegu odśpiewano mi „Sto lat” i złożono życzenia. Piękne! Oczywiście były pytania o mój dziwny ubraniowy zestaw, ale przyznam, że się sprawdził. Pod luźne piłkarskie dresy włożyłem legginsy ¾, na górę cienką koszulkę techniczną, grubszą bluzę i ortalion, na głowę czapkę bawełniankę, pierwszą z brzegu w szafie. Po powrocie 4 serie PB bez G, pompek (w sumie 120 sztuk na podpórkach pod dłonie i książkach kucharskich Jamiego Olivera pod stopami – thanks Jamie;) z brzuszkami (w sumie 250 w seriach naprzemiennych proste, skośne), grzbiet oszczędzam nadal, bo w biegu go czułem i to mocno. W przerwach pomiędzy PB rozciąganie.
Stretching u mnie kuleje, ja na razie nie. Słyszałem dwie teorie: rozciągać się regularnie albo w ogóle. Ja nie wpisuję się w żadną z tych skrajności, jestem nieregularny, dokładnie pomiędzy bandami. Ale wiem z doświadczenia piłkarskiego, że rozciąganie to skarb! Wydłużanie mięśni po wysiłku, wspomaganie odpoczynku, dostosowanie streczingu do obciążeń to jednak wielka sztuka. W futbolu widziałem tyle sposobów idealnego rozciągania, że sam głupieję na myśl co jest właściwe i najzdrowsze. Stawiam więc na rozciąganie najważniejszych partii mięśniowych: przednie (czworogłowe) i tylne (dwugłowe) części uda, łydki z Achillesami i przywodziciele. Zawsze staram się też zrobić rozciąganie czynne w wymachach nogami i ogólnorozwojówce. Jak nie zdążę zrobić streczingu w domu, to staram się nadgonić niedoróbki w drodze do pracy. Wykorzystuję jazdę schodami ruchomymi w metrze (staję na palcach jednej stopy, a ciężar ciała w kontrolowany sposób przerzucam do tyłu – idealne na moje łydki i Achillesy), czasem w pustym autobusie podciągam stopę dłonią do pośladka i rozciągam czwórki, a gdy czekam na autobus to opieram piętę o kosz na śmieci i robię lekki skłon do prostej nogi i ulga dla dwójek. Niby głupota, ale da się wkomponować w codzienność. Coś tam pomoże, nie zaszkodzi. Ludzie jakoś zrozumiejąJ
Piro, Pedro! Dzięki za urodzinową piętnastkę!
Hough!
R34J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz