Wczoraj usiadłem i rozpisałem nowy, szczegółowy plan planów na najbliższe 4 tygodnie do startu w maratonie. Kusi mnie wyjazd do Łodzi z Majkim, który powalczy o 3:15, ale i możliwość spotkania nieznajomego młodszego Kolegi, który kiedyś napisał do mnie wiadomość i czasem piszemy co u nas słychać, nie tylko biegowo. Jakub grał w piłkę na poziomie trzecioligowym, ale zaczął biegać. Kończy studia inżynierskie. Wciągnął się w bieganie z każdej możliwej strony – treningowo, strategicznie, dietetycznie, fizjologicznie. Robi wielkie postępy. Teraz bije się w Łodzi o złamanie bariery 2:35, a jesienią mierzy w przekroczenie amatorskiej bariery dźwięku, czyli 2:29:59! Brylancik!
Warszawski maraton jest jednak na miejscu i szanse na razie są 60% do 40%. Ale waham się coraz mocniej. Mój plan przeniósł zalegający mi na wątrobie trening 35 km w układzie 7x5km na najbliższą niedzielę. Poprzedni tydzień był średnio udany, ale nie najgorszy. Wczoraj wieczorem wykonałem trening siły ogólnej i stabilizacji na berecie. Marysia oglądała po kąpieli ulubioną bajkę o kucykach Pony (O tempora, o mores!), a ja wykonywałem PGB z deskami i stabilizacją. Wcześniej zamówiłem sobie różne produkty z ulubionego sklepu wegetariańskiego i trochę odżywek, bo mi się wszystkie pokończyły. Nie używam zbyt dużo, ale izotonik to czasem by się przydał. A dziś o świcie dokonałem pierwszej zmiany w moim świeżo upieczonym planie.
Miałem ruszyć na czterysetki, ale Marysia w nocy kasłała, więc nie poszła do przedszkola. Klamka zapadła koło północy. Trening z odcinkami 400m zajmuje ponad dwie godziny. Przerzuciłem go więc na czwartek, może nawet pojadę na stadion Agrykoli na bieżnię, a zaaplikowałem sobie bieg zmienny wytypowany tego dnia. Bolało jak nie wiem co, ale za to jak przyjemnie:)
Wiatr przycichł, nie urywa już gałęzi, parasolek i głów. Pierwsze 3 kilometry rozgrzewki w narastającym tempie między 4:40 a 4:10 było zapowiedzią szybkiego biegania. Chwila ogólnorozwojówki, dynamicznego rozciągania i pomknąłem. Wyczucie tempa w skali od 1 do 10 wyceniam po pierwszym kilometrze na jakieś 2. Zamiast 3:50 wyszło 3:24, co mnie solidnie przeraziło i ucieszyło zarazem. Wiedziałem, że muszę zwolnić, bo tempo było szalone. Ale nie mogłem wyhamować w drugim kilometrze do planowanych 4:20, ponieważ rozpiętość czasowa byłaby zbyt duża. Wtedy na biegu podjąłem decyzję, że okroję tuzin kilometrów do dyszki, ale pójdę po bandzie. I poszedłem. W sumie najwolniejsza zmienna dwójka wyszła w pakiecie 3:44 – 4:05, reszta poniżej tych wartości, choć już nie tak szaleńczo jak początek. To jednak klawe uczucie, gdy po zabójczym kilometrze w granicach 3:40, przy lekkich nierównościach leśnej ścieżki i momentami błotku, zwalniasz o 20 sekund i bieg wydaje się komfortowy. Piękne oszustwo! W locie minąłem dwóch kolegów, ale rzuciłem im tylko krótkie „cześć” i napierałem dalej.
Dwa kilometry rozbiegania było przyjemnością. Oczywiście truchtając zastanawiałem się `czy powinienem, czy mógłbym, czy wycisnąłbym jeszcze dodatkowe dwa kilometry, ale słowo się rzekło. Szybciej za mniej! Nie spodziewałem się swoją drogą, że stać mnie teraz na takie szybkie bieganie. To dobry znak. W domu kąpiel, rozciąganie, woda, niedojedzona, uratowana z wczoraj owsianka bezmleczna na śniadanie i „Witaj nowy dniu” w wykonaniu Marysi. Właśnie się obudziła i śpiewa Lecę do Niej! Hough! Rosół
TRENING: 3km rozgrzewki + ogólnorozwojówka + 10 km zmiennym + 2km trucht.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz