No to się wkopałem. Dzisiaj miałem zrobić czterysetki, jutro spokojne długie wybieganie przed wyjazdem do Krakowa, a w niedzielę szarżę po Kazoorce. Ale rano było mało czasu, Majki się nie odzywał, więc… ruszyłem na Kazoorkę. Moja górka to idealny przeciwnik i zarazem sojusznik na trening, który jest dość krótki, ale długo nie pozwala o sobie zapomnieć.
Walka była potworna, tym gorsza, że sam zadawałem sobie cierpienie. A już w niedzielę czeka mnie następny rajd przygodowy przez Górę Trzech Szczytów, bo właśnie zobaczyłem komentarz Mikołaja. No i gra gitara. Trzeba leczyć kulasy zmiażdżone dwudziestką podbiegów i taką samą liczbą zbiegów. Podkręcałem na muldach tempo, co poczułem całym sobą, a zwłaszcza w mięśniach ud po szóstej pętli. Piekły te moje „czwórki”, a twarde były jak dwa betonowe kloce. Ale powiedziałem sobie, że wytrwam do dwucyfrówki i dociągnąłem. Strzał w „10”. Słowo nie dym!
Czas o kilka minut lepszy niż przeważnie wychodzi mi średnia. Warunki były świetne, ale forsowanie tempa to druga sprawa. Na Kazoorce żywej duszy, tylko podrywające się na dwóch zboczach ptactwo. Nawet gleba na przedostatnim podbiegu mnie nie zirytowała, a wręcz po pseudo-kaskaderskim turlaniu wywołała salwę gromkiego śmiechu.
Ostatnio udało mi się zaliczyć pewien lokalny sukces, ponieważ dostałem zapewnienie od gminy, że poza torem rowerowym na szczycie stanie kilka koszy na śmieci. Jeśli bydło nie sprzątnie po sobie butelek, puszek i innych śmieci, to zawsze łatwiej będzie to samemu zebrać, żeby nie ciągnąć na dół. A może sam kontakt wzrokowy z koszem na odpady wystarczy, żeby się zreflektować i zostawić Kazoorkę po sobie czystą.
Zatem jutro luźne, długie bieganie i delegacja krakowska, a w niedzielę o świcie Gór Trzech Szczytów, jak nazywa ją sam Burmistrz. Brzmi dumnie. Ale wolę Kazoorka:) Hough! Rosół
TRENING: 3 km rozbiegania, rozciąganie i skręty tułowia, szyi, ramion oraz bioder + 10 pętli po Kazoorce w 45 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz