Sobota była dobrze poukładana. Zaczęło się od wspólnego wybiegania z kolegą debiutantem półmaratońskim. Tomek chce wystartować w Warszawie na koniec marca, to były zawodowy piłkarz, pracuś jakich mało, wydolnościowo bardzo mocny. Wdraża się w bieganie bez piłki. On zrobił 16 km, ja z dobiegami pod jego blok dwie dyszki. Ostatnią dwójkę leciałem żwawo z kwiatami na Dzień Kobiet dla moich Dziewczyn. Biegacz z pękiem tulipanów. Musiało śmiesznie wyglądać. A potem wydarzenia toczyły się zgodnie z planem. Przygotowanie do podróży, odbiór samochodu służbowego, wyjazd do Krakowa, obiad z towarzyszami wyprawy we włoskiej Mamma Mia – pyszne risotto ze szpinakiem, gruszką i serem pleśniowym i świetna lemoniada domowa. Potem mecz Wisły z Ruchem i nocny powrót do domu. Droga była pusta, sucha, spokojna. Dowiozłem nas szczęśliwie do domów.
Z Krakowa wróciłem wpół do drugiej. Spacer z Tulką, kąpiel i sen od drugiej. Budzik nastawiony był już na 6:48. Ledwie przyłożyłem głowę do poduszki, a już zadzwonił. Zerknąłem w wiadomości i miałem jedną nieodebraną. Na dwoje babka wróżyła – albo Majki potwierdził, albo odwołał Kazoorkę. Krótkie „Będę.” kazało się zbierać w trybie pilnym. Ale nogi miałem jak kołki, głowę nierozbudzonę, mięśnie skawalone i sztywne, chęci niewiele. Słowo się jednak rzekło. Zimna woda na twarz, ekspresowe szczotkowanie kłów i papier toaletowy asekuracyjnie do kieszonki bluzy. Czekałem pod blokiem kilka minut i to pozwoliło mi się przyzwyczaić do chodzenia. Gimnastyka Achillesowa dała efekty. Było lepiej. Nawdychałem się orzeźwiającego mroźnego powietrza, wystawiłem gębę do słońca, łapane skórą witaminki dodawały emocji. Nadjechał Majki.
Też był zajechany, bo dzień wcześniej pobiegł ostatni , samotny kontrolny półmaraton. Na własnej miejskiej trasie w okolicach domu. Poprawił nasze wspólne 1h36min z minionego weekendu na 1h33min. Musiało zaboleć. Maratońskie 3h15min czeka na złamanie. Majki był więc gotów na wspólne wyzwanie.
Rozgrzewka w szarpanej, mało składnej rozmowie przebiegła sprawnie. Kwadrans biegu i ogólnorozwojówka połączona z rozciąganiem przygotowała nas do ataku na Kazoorkę. Ruszyliśmy. Pozostałości mgły rozpraszało słońce. Ścieżki były zmrożone, szron pokrywał zbocza. Cisza, na polanie pisarze, bloki zaspane. Kumpel, który wybrał się w okolice górki na spacer z Córeczką i psem, dopóki nas nie widział, myślał, że biegną jakieś konie. Tętent roznosił się po okolicy, a to my zaliczaliśmy kolejny zbieg. Nie wiem czemu, ale nie odczuwałem zmęczenia. Jakby mój organizm włączył jakieś pole siłowe, które odrzucało pieczenie mięśni. Napierałem, bo tak było trzeba. Prowadziłem, a za mną krok w krok Majki. Może to słoneczne doładowanie wypierało przemęczenie?
Krótkim snem się nie przejmowałem. Od paru tygodni śpię dość długo i smacznie, więc jeden taki wyskok nie zawadzi. Przebiegliśmy 7 pętli, o jedną więcej niż w premierowym przebiegu przez Górę Trzech Szczytów. Obaj wiedzieliśmy, że wykonaliśmy pracę ponad stan. Doszliśmy również do wniosku, że w przygotowaniach do wspólnego Biegu Rzeźnika, Kazoorka odegra niepoślednią rolę. To nasz poligon, nasz erzac bieszczadzkich podbiegów i zbiegów, nasza górka.
Zasłużyłem na duży kawał urodzinowego tortu Marysi!!!
Skończyła już 4 latka! Wolna niedziela w tłumie dzieciaków i przyjaciół była idealnym dopełnieniem kolejnego mocnego tygodnia w drodze do nowej maratońskiej życiówki. Przede mną 5 tygodni harówki! Dzisiaj biegowe wolne! Choć przepiękne słoneczko kusiło, żeby przetoczyć się przez las. W szafce jednak czeka 2 kilo soli. Czas na odnowę! Hough! Rosół
Po pierwsze, nie: "będę", tylko: "bede" - na więcej nie pozwoliło zaspane, jedno i to na wpół otwarte oko.
OdpowiedzUsuńPo drugie, na polanie byli pisarze czy psiarze? ;-)
Po trzecie, "krok w krok" to przekłamanie, tak naprawdę ciągnąłem się za Tobą jak flak, przez większość czasu ledwie dostrzegając Twoje plecy:
http://biegajsercem.blogspot.com/2014/03/mt-kazurka.html
Po czwarte, 100 lat Marysiu!!!
Po piąte, zaiste piękny to był trening, dzięki :-)