Hahaha, tytuł wpadł mi w oko jak odkurzyłem login do mojego bloga. Ten z ostatniego wpisu pasuje jak ulał. Będzie maraton, może nawet zdrowia trochę się znajdzie. Na razie jest próba wbicia się w codzienny plan biegowy. Po cichutku, na paluszkach, przez uchylone drzwi. Ale oczywiście szykuje się gimnastyka logistyczna w połowie maja. Piłka i bieganie - trzeba będzie zgrabnie połączyć dwa żywioły. Na razie jednak chcę odszukać w sobie i wypielęgnować to bezcenne uczucie niewymuszonego "obowiązku" biegania. Realizowania codziennego planu w bezszelestnym lesie, który za chwilę wybuchnie wiosenną świeżością. Poddania się z uśmiechem tej myśli przed snem, że jutro o brzasku czas na określony trening. Tego w tej chwili szukam, bo rok temu zgubiłem.
Mam prawie wszystko - cel, plan, pękniętą łękotkę, która nadal się trzyma i dość prosto biega, Achillesy pod względną kontrolą, wytyczony cel. Mam świadomość i cierpliwość. Nic tylko powalczyć. Mam też świetnego kompana, moją Psinę, która dzielnie wspiera mnie od kilku tygodni w regularnych treningach. Prawdziwy Pies Zając, pozwala długimi fragmentami trasy, wbić wzrok w jej ogon i lecieć w założonym tempie. Mój trener-kumpel Mariusz Giżyński przysłał mi wraz z planem na poprzedni tydzień fajną słowa:
"Zasuwamy! Od tej pory aż do maratonu kolega to dla ciebie osoba, która wsiądzie na rower i poda ci wodę na trudnym treningu, osłoni cię od wiatru na długim, wyczerpującym wybieganiu."
Może nawet obejdzie się bez supportu, bo przecież zaraz zrobi się na tyle ciepło, że woda rzucona w krzaki, nie zrobi się od razu lodowata. Zamieniam się znów z radością w amatorskiego zawodowca. Ale czuję nadbagaż, który muszę rozpakować po drodze. Klawe jest to, że jedyną osobą, której muszą i chcę coś udowodnić, jest ten kędzior, którego widzę w lustrze. A jeśli mi się nie uda, bo wygra niemoc i brak chęci albo bóle nóg czy istnienia, to wrócę do swojej bardzo przyjemnej rekreacyjnej aktywności. Ale na razie czas na królewskie wyzwanie tej wiosny.
Odżywki nabyte. Waga lekko poleciała w dół. Dopiero przy szybkim bieganiu ta strata trzech kilogramów jest naprawdę odczuwalna. Wcześniej ten balast nie miał znaczenia. Zgłodniałem, przypuszczam kontrolowany szturm na lodówkę. Miłego tygodnia!
Sobota, 5/03 - pierwszy trening: 10km < 42:30 + 2km trucht. Drugi trening: 8km + 5x200m + 1km trucht. Mocno brzuch i deska klasyczna.
Niedziela, 6/03 - 17km po ok. 4:35. Długie rozciąganie.
Poniedziałek 7/03 - 15km po 4:50, swobodnie, regeneracyjnie. Po południu drążki i solanka.
Hough! Rosół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz