A miało być tak pięknie... Po najlepszym tygodniu niemal od razu przyszła wirusowa fala tsunami, która zwaliła mnie z nóg. Nawarstwiło się wszystko do kupy, wsparło parszywie kiepską pogodą i organizm pękł. Sześć dni bezbiegu - celowo piszę to jako jedno słowo. Bezbieg to mój termin, który tłumaczy wszystko. Zero ruchu i choroba w jednym.
Trzeba wracać. Ale z umiarem, wyczuciem i nie na huuurrraaa, bo wirus lubi być wierny, choć ja tego od niego wcale nie oczekuję. Wstrzymywałem się dwa dodatkowe dni, żeby nie wystartować przedwcześnie. Korciło mnie w niedzielę, przyduszało w poniedziałek, ale przeczekałem do wtorkowego brzasku. Szkoda, że nie wyłapałem sygnałów przed tygodniem. Ze dwa razy przemknęła mi przez głowę myśl, żeby podmienić trening, ale poszedłem, ba, poleciałem po bandzie. Aż na łopatki.
W miniony wtorek nagrywałem o poranku zdjęcia do programu biegowego. Było nieprzyjemnie zimno, resztki mokrego śniegu, chłodny, wilgotny powiew przeszywał ciało. Postanowiłem ruszyć z kopyta od razu na ostry trening. I właśnie wtedy mignął pomysł, żeby polecieć spokojnie, a w środę trzasnąć drugi zakres. Po kilku kilometrach biegu jak na szczudłach, na rozgrzewających się powoli nogach, druga moment zawahania. Ale mimo przemarzniętych mięśni i stawów, tempo było naprawdę niezłe. Tulka nadawała ton naszej przebieżce. I tak wyszło w sumie 16km, z czego dwunastka naprawdę dziarsko.
Jednak wieczorem, a przede wszystkim w nocy, zaczął się mały koszmar. Wirus zaatakował mięśnie, odcinek lędźwiowy kręgosłupa i klasycznie gardło oraz nochal. Następne dni to była gehenna. Niestety złączona nierozłącznie podróżą na mecz Ligi Europy do Manchesteru. W piątek w hotelu pojawił się jakby przebłysk poprawy, ale prawie 9-godzinna podróż powrotna z przesiadką w Brukseli zmiotła mnie ponownie. Sobota to była męczarnia. Wyjście na krótki spacer z Psiną, Znajomym i Dzieciakami na sprzątanie Kazoorki, zakończył się miazgą, siódmymi potami, wyżymaniem podkoszulki, bluzy, dresu. Raptem kwadrans spokojnego marszu i schylania się po dziesiątki butelek i innego syfu.
Niby tylko 120 metrów w dół, ale 120-litrowy wór zapełnił się szkłami, butelkami wszelkiego sortu i innym badziewiem w okamgnieniu. Napisałem dzisiaj maila do Gminy Ursynów, od razu do samego Burmistrza. Zachęcam Sąsiadów, ale wsparcie miejskie w każdym zakresie na pewno się przyda!
Wtorek, 22/03 - spokojne 10km + PBG (pompki, brzuszki, grzbiety) - 4 serie!
Hough! Rosół
#runtrailnotrash #cleancity #MonteKazura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz