To był najlepszy biegowy tydzień od dawna. Rodzinny, pracowity, biegowy, kolorowy!
Ma to jednak swoje skutki uboczne, bo nałożenie się zmęczenia fizycznego i codzienności to mieszanka, który prowadzi albo ku doskonałości, albo destrukcji. Wczoraj nogi miałem do wymiany. Bo po leśnym półmaratonie przyszło pieczenie tart, ciastek i innych smakołyków na urodzinową imprezkę Marysi. A na niej dalej stójka, serwowanie kawek, nalewanie dzieciakom picia i takie atrakcje. Potem sprzątanie i porządki po powrocie do domu. Ten dzień trwał tydzień. Uff. Był nieskończenie piękny. I wyczerpujący.
Spałem jak zabity. Odsypiałem cały tydzień. Wyjazdy, komentowane mecze, czytane i pisane teksty, obowiązki domowe, no i treningi. Pewnie, że się nie da, ale wstałem wypoczęty. Poranny spacer z Tulką zatrzymał mnie twarzą w twarz ze wstającym słońcem. Uwielbiam taką pogodę. Mroźne, rześkie powietrze i słoneczne ciepło. Najczystsza energia, doładowanie baterii.
W sobotę zasłużyłem na dzień wolny po dziewięciu jednostkach treningowych z rzędu (2 razy po 2 treningi). Pewnie też dlatego niedzielne wybieganie o brzasku zaczęło się od przebijania głową przez mur niemocy. Po 2km było już trochę lżej, a po pięciu całkiem miło. Dyszka w tempie 4:45 minęła nam błyskawicznie. Przyszedł, a właściwie przybiegł, czas na przyspieszenie. Kolejna dycha po 4:25. Niestety, spieszyło mi się, więc tempo kręciło się koło 4:15-4:20. Dobra, przyznam się - nawet szybciej. Zdjęcie Tulki, mojego psa-zająca robiłem w połowie szybkiej części biegu. Niewyraźne.
Mój świt kurczył się w okamgnieniu, dlatego skróciłem trening o 3km (miało być 24km). Po szybkiej 9-tce, dołożyłem 2km biegu po 4:45 i jako półmaratończyk wbiegłem pod prysznic. I dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa robota. Tulka dostała dużą porcję jedzonka i mogła byczyć się do wieczora. Wyspała się też za mnie. Dziś czeka mnie, znaczy nas, wolne człapanie 15km. I tu jest problem, bo coraz częściej łapię się na tym, że pomijam tempo regeneracyjne. Biegnę za szybko. A tu naprawdę trzeba z nogi na nogę koło 4:50-5:10 min. na km. Celuję więc w piątkę!
W minionym tygodniu wyszła prawie stówka. Więcej nie potrzeba. Ważne były tempa treningowych biegów. Coraz większy komfort przy przyspieszaniu. Płuca, serducho i mięśnie radzą sobie z wyzwaniem coraz lepiej. Zaliczam postęp. Kolano pobolewa, Achillesy dają radę. Uwielbiam podwójne zajęcie dziennie. To taka namiastka wyjazdu na zgrupowanie, gdy dwa treningi były normą. Mam takie dwa dni w tym tygodniu. Ale też wyjazd do Manchesteru. Znów trzeba wszystko jakoś zgrabnie pogodzić.
Piątek, 11/03 - 17km i rozciąganie.
Sobota, 12/03 - wolne!
Niedziela, 13/03 - 10km po 4:45 + 9km po 4:15-4:20 + 2km po 4:45.
Hough! Rosół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz