czwartek, 1 marca 2012

PRZESILENIE!


Nagłe ataki wiosny zimą mnie wykańczają. Czuję się zużyty, wyeksploatowany, bezsilny, ciężki. Taki byłem właśnie w środę po nagraniu studyjnego programu. Fakt, sam się do tego solidnie przyłożyłem, bo znów od rana do wczesnego popołudnia przeczołgałem organizm na jednej kawie, bez grama wody, z ledwie dwiema szybkimi kanapeczkami, które w locie zjadłem w trakcie, a właściwie w antrakcie. Gdy wybiegłem z Pragi na Kabaty, szacowałem dystans na 20 kilometrów, a gęba śmiała mi się od ucha do ucha. Powitało mnie słoneczko, sucha droga, no i wreszcie ja powitałem w tegorocznym debiucie moje vomero6, przepadam za nimi na długich trasach. Wygoda i uroda w jednym.
Temperatura podskoczyła do 8-10 stopni Celsjusza, a ja ubrany byłem standardowo tej zimy – długie legginsy, koszulka techniczna z półgolfem, kurtka zimowa, cienka czapka i rękawiczki, a na grzbiecie plecak. W zeszłym roku długo szukałem plecaka biegowego na bieg w Alpach i temu podobne, bo otrzymany dwa sezony wcześniej w prezencie i w dobrym stanie salomon od Pedra solidnie się wysłużył. Myślałem o raidlight’cie, salomonie, ale ostatecznie wybór padł na dwu, a nawet trzykrotnie tańszą quechuę decathlonową. Pojemność 10 litrów, kieszonki po bokach, dość odporny na deszcz i naprawdę wygodny. Poza tym zgrabny, pakowny i ładny. Bardzo go lubię za stosunek jakości do ceny i odwrotnie.
W plecaku miałem poza kilkoma lekkimi ciuchami pewną tajną Marysiną pasożytniczą, schłodzoną przesyłkę do analizy, resztę ubrań cywilnych ekipa zdjęciowa serdecznie zobowiązała się podrzucić do firmy na recepcję. Moja trasa przebiegała ulicami Warszawy. Dworzec Wileński, Teatr Powszechny, Stadion Narodowy – wieczorem czekał mnie mecz Polska – Portugalia na zaproszenie Fabiana w loży wśród przyjaciół (było SUPER!), potem Saska Kępa i błąd. Pomyliłem Zwycięzców z Walecznych i musiałem nadłożyć 2 kilometry. Gdyby nie pewna mała, wzrastająca niedogodność, ta nadwyżka byłaby bonusem. Niestety była ciężarem. Przesilenie i pragnienie wykańczały mnie z każdym krokiem, mimo że tempo nie słabło. I tak nie było zawrotne, 4:50 – 4:45 na kilometr. A tętno dodatkowo szalało na zaskakująco wysokim pułapie. To miało być urocze zwiedzanie miasta w wiosennym nastroju.
Po krótkiej wizycie w laboratorium na Walecznych zrezygnowałem z rękawiczek, włączyłem naturalną klimatyzację, trochę pomogło. Leciałem wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego aż do Mostu Siekierkowskiego, a w głowie kołatała jedna myśl. Wody! Czułem się jak rozbitek na pustyni albo morzu, który marzy o łyku, ba, kropelce wody. Humor poprawiała mi myśl, że za Wisłą przy moście jest ujęcie wody oligoceńskiej. Coś mi się solidnie pomerdało, bo nie było, a to mnie zdruzgotało. Wiedziałem już, że przy Canal+ będzie moja meta. Dociągnąłem pod sąsiedzki sklepik, zainwestowałem w muszyniankę i na miejscu opękałem 2/3 butelki. Też niezbyt zdrowo, ale przy wcześniejszej głupocie, ta następna to drobnostka. W recepcji czekał plecak, szybka toaleta, przebierka i w drogę do domu komunikacją miejską. Zdrowie zaczęło wracać, woda zaczęła krążyć. Gdy godzinę później zachciało mi się siku, kolor skąpego strumyczka był pomarańczowo – brunatny. To zły znak. Dopiero w nocy po hulance na Stadionie Narodowym wszystko wróciło do normy. Organizm jakoś mi to wybaczył. Trening wyszedł też nie kulawy, w sumie 15 kilometrów.
Dzień wcześniej, czyli we wtorek, zamiast chodników wybrałem las. Noc była mroźna, więc ścieżki elegancko skuło, zwarło, utwardziło. 14 kaemów w dobrym tempie, piękny poranek z pomarańczowym słońcem i zapowiedź cudnego dnia nakręciły mnie na cały dzień.
Natomiast wczoraj, czyli w czwartek znów wróciła brzydka pogoda, właściwy biomet, czymkolwiek jestJ, więc szybka pętla, w sumie 11200 metrów mocno i 8 setek schłodzenia weszły w serce, mięśnie, głowę i płuca bez bólu. Cały ten tydzień bez PBG, daję odpocząć mięśniom klatki piersiowej, jest naprawdę lepiej z oddechem i dziwnymi uciskami w tej okolicy. Dzisiaj wizyta u lekarza, skierowanie na kontrolne i dokładne badania krwi, może prześwietlenia klatki piersiowej, dawno nie robiłem, wreszcie wieczorne wieszanie drążka, bo jeszcze nie zawisł, ale wszystkie pozwolenia gminno-administracyjno-blokowe już skompletowałem. Już czuję moc podciągania, może nawet nauczę się wreszcie robić wymyk;) No, a teraz cześć, bo spadam do lasu póki jest biegowo przelotowyJ Lubię zapach lasu o poranku!
Hough!
Rosół

1 komentarz:

  1. "Dworzec Wileński, Teatr Powszechny, Stadion Narodowy"... ho ho to moja okolyca :)To plus Skaryszewski i ścieżka nad Wisłą i jutro tam z braku lasu truchtam z rana, zanim zacznie śmierdzieć spaliną ;)

    OdpowiedzUsuń