czwartek, 8 marca 2012

ZA PLECAMI!

No to się narobiło, kilka dni bez wpisu, wrrr, nie znoszę nieregularności. Ale w sumie wolę opóźnienia i niedoróbki w pisaniu niż w bieganiu. A treningowo jest świetnie. Mroźne poranki podrywają mnie spod kołdry bez ociągania, niemal, bo dzisiaj miałem ciut trudniej. Ale nie dałem się przygnieść pierzynie, kwadrans po szóstej wbiegałem do lasu. Ścieżki twarde, słońce o kształcie i kolorze dojrzałej pomarańczy, dziś dwie sarenki napotkane w biegu, sporo biegaczy jak na tę porę roku i dnia. Pogoda rozpieszcza nas tej zimy, przed rokiem było w lesie bagno i bajora. Biegało się jakimiś dziwnymi obiegami albo z nawrotami co kilka kilometrów, a buciska były ubłocone koszmarnie. Teraz można latać pętle w każdym kierunku, piękne odbicie, buty się ciesząJ
W poniedziałek zrobiłem dzień wolny, to powrót do przyzwyczajeń sprzed dwóch lat, gdy trzaskałem plan Greifa. Herr Greif to zwolennik długiego treningu w cyklu 7-dniowym o przebiegach ponad 100 kilometrów. Treningi urozmaicone, w różnych tempach, są kilometrówki, dwójki i trójki, natomiast ukoronowaniem tygodnia jest 35–kilometrowe wybieganie. Im bliżej startu w maratonie, tym szybszy końcowy odcinek. Pierwsza część zawsze jest wolna, jak w zawodach. Opinie na temat Greifa są różne, nie ma obojętnych. Ja czułem się po pierwszym 8-tygodniowym BPS-ie, Bezpośrednim Przygotowaniu Startowym kapitalnie. Odbębniłem cały plan na 3h w maratonie prawie perfekcyjnie. Ale wtedy nie miałem doświadczeń z dzisiaj i zamiast ustawić wszystko pod życiówkę w ciepłym miejscu, postawiłem na miły, amatorski Dwumaraton Bydgoski. Wspominam go z sentymentem, dojechałem na darmowy nocleg w hali sportowej w piątek, poznałem Starą Gwardię, posłuchałem pięknych opowieści Facetów, którym bliżej wiekiem nawet do moich Dziadków niż do Ojców, a co tydzień startują w zawodach. To Ich sposób na życie. Gdy znajomi pytają mnie czy na starość nie będę wrakiem, od razu mam przed oczami Stasia Giemzę i jego Towarzyszy. Wybierzcie się na trudny czerwcowy maraton w Lęborku, poznacie potęgę Weteranów. Zostałem wprawdzie Mistrzem Polski Dziennikarzy, ale mój czas był beznadziejny – 3h15m. Poza tym nie mam pewności czy nie byłem jedynym dziennikarzem w całej stawce, haha. Weteranów było znacznie więcej, nawet przede mną na mecie. A bieg wymagający, po asfalcie, ale z wieloma długimi podbiegami i zbiegami.
O planie Greifa napiszę niebawem, zresztą niebawem znów w niego wskoczę, choć w niepełnym zakresie. Zimą 2010 roku czułem się kapitalnie, ale na starcie Dwumaratonu Bydgoskiego stanąłem źle ubrany, niepewny, nie znając trasy (kilka razy źle poleciałem, musiałem nawoływany przez innych uczestników nawracać), w złym obuwiu. A i tak bawiłem się wspaniale. Zająłem czwarte miejsce z czasem 3h21m z sekundami, nikt nie złamał trójki. Jak na biegowego żółtodzioba, śnieżno-roztopowe warunki panujące na pętli wokół Kanału Bydgoskiego i moje asekuranckie podejście wypadłem bez wstydu. Teraz wiem, że nie udało mi się tak rzetelnie przepracować żadnej z dwóch następnych zim, włącznie z tą. Wracając do ubioru, to byłem zbyt stanowczo okutany grubymi ciuchami, para buchała uszami, pierwsze frycowe. Miałem na stopach pościerane na podeszwach zbiegane letnie adiki, ślizgałem się solidnie, zaliczyłem na trasie dwie gleby, drugie frycowe. Trzymałem się kurczowo tętna, bo się naczytałem pierdół w internecie i ukradkowo, nerwowo spoglądałem co sto kroków na pulsometr, żeby nie wyskakiwać ponad 160 uderzeń pikawki na minutę, trzecie frycowe. To nauka, ale i super wspomnienia. Nie żałuję, trójka kiedyś pęknieJ
Wtorek to czas na BNP – Bieg z Narastającą Prędkością, ale bez wykręcania jakiegoś zawrotnego tempa. 6 kilometrów po 4:30, 5 kaemów po 4:15 i 3200 metrów z finiszem maratońskim po 4 z  haczykiem. A na koniec 1 kilometr schłodzenia i ogólnorozwojówka z Psicami. Do tego PBG, 3 serie.
Środa o świcie i skok formy i samopoczucia. Na niewysokim tętnie niosło mnie 17 kilometrów poniżej 4:30. To jest właśnie mój cel, żeby w takich tempach albo kiedyś nawet szybciej robić dłuższe wybiegania. W domu 4 mocne serie pompek, brzuszków i grzbietów.
Dziś kołdra trzymała mocniej w wyrku, jednak po piątej wstałem, zapaliłem światło w łazience na pełną moc i po chwili już nie pamiętałem o pieleszach domowych. Myślami byłem już na ostrym powietrzu, to rzeczywiście była mroźna noc. Ale las znów witał mnie czystością wiatru i budzącego się ze snu słońca. Miałem krótki postój na 7-ym kilometrze, ale szaaa, żeby leśniczy mnie kiedyś nie odstrzeliłJ W sumie wyszło 16 kaemów w lżejszym tempie po 4:40, na pełnej swobodzie w mięśniach, płucach i sercu. Przed mną trudny weekend, będzie sztukowanie treningu, dlatego rozważam dziś jeszcze jakąś wieczorną leśną dokrętkę.
A dla tych, którym z różnych powodów nie wychodzi wierszyk:
„Kiedy bierzesz rozbrat z biegiem / forma tkana marnym ściegiem! / Stopa ciężko z wolna człapie / tyłek marzy o kanapie / wałek z boczkiem w parze rośnie / wzrok spode łba tnie ukośnie / bezruch stoi jak ość w zębie / niech cholewa da luz gębie! / Wkładaj buty, trzaśnij drzwiami / miej je tylko ZA plecami”J
Hough!
Rosół

2 komentarze:

  1. Rosół, 3 pęknie jak złoto lada moment, piękna opowiastka!
    Nie daj się zdusić leśniczemu
    Uściski z Toronto
    F.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde Rosołku w czasie ostatniego tuptania (po bitych prawie 9h ciągłego siedzenia przy biurku) tak mnie ból dusił na wysokości nerek, że nie było fajnie... ale przestało na 5km :)
    Masz bracie jakiś pomysł co zrobić?
    Chyba lepiej biega mi się jednak z rana!

    założyłem buty wreszcie
    lecz nie stanę na podeście
    bo bieganie me po mieście
    jest powolne... jak cholera (albo - jakby w cieście)

    OdpowiedzUsuń