No i przyszła sobota. Piję kawkę, rytualnie szykuję się do śniadania, od dwóch dni wcinam taki sam zestaw. Białe rogaliki z masłem, miodem i konfiturą z malin, do tego standardowa herbata z cytryną i cukrem oraz banan. Żadnych udziwnień. Przetrwałem pierwsze 3 dni tygodnia bez węglowodanów, w czwartek i piątek ponadnormatywnie ładowałem makarony, ryże i naleśniki, dzisiaj wracam do normy. Wieczorem lekkostrawny makaron i już jutro bieg życia. Każdy taki jest:)
Podobał mi się ten ostatni tydzień. W zeszłą sobotę ostatni akcent - 8x1000m po 3:35 - 3:40, korciło więcej, ale po co? Ścigać i szarpać się będę jutro. Chodziło o podtrzymanie i przypomnienie mięśniom tempa, przewentylowanie płuc. Zrobiłem krótkie przerwy, żeby lekko zatykało przewody paliwa.
Niedziela była wolna. Nie robiłem solanki, wolałem porozciągać, odpocząć, zostawić moc w mięśniach.
Poniedziałek 18km po 4:40, wtorek w popołudniowym skwarze, jak na wiosnę termiczny szok przy 25 stopniach, zaliczyłem dyszkę, w środę 3km rozbiegania, "dychacz" po 4:05 - 4:10 i trucht na koniec 1,5 kaema. Poza tym mniejsze racje żywnościowe bez carbo. W czwartek 10km lekko jeszcze na głodzie, ale potem pyszne śniadanko. Piątek wolny, zaraz rozruch 6km + lekkie rozciąganie + 3x100m przebieżki i chwila wyciszenia. A jutro gnam tadddaaammm!!!
Numer startowy już mam, ciuchy wybrane, wyspałem się, właściwie szafa gra. Hough! Rosół
Panie Marcinie, wielkie gratulacje! Mąż od niedawna też "zainfekowany" bieganiem:), regularnie czyta Pana bloga i ogląda w O co biega, więc z ogromnym napięciem "śledziliśmy";) dziś Pana on-line podczas dzisiejszego maratonu i jeszcze raz gratulujemy osiągnięcia celu i życzymy dalszych biegowych sukcesów! Z pozdrowieniami, paula&tomek
OdpowiedzUsuń