czwartek, 4 kwietnia 2013
BIEGANIE GŁOWĄ!
Zapowiedź wiosny była fatamorganą, ułudą, przywidzeniem. Zwierzęta pochowały się w snieżnych zaspach, ptaki zamilkły w ciepłych gniazdach, w lesie pojawiły się Wielkanocne białe zające, które wyparły znienawidzone bałwany. Ciężki śnieg oblepił i obciążył drzewa, nawet ten cudny widok sklepienia z bieluchych gałęzi już nie cieszy oczu. Biegam ze wzrokiem skupionym w butach. Biegam głową. W Wielkanocną niedzielę wyruszyłem późno po południu zaraz po świeżej dostawie puchu. Zmusiłem się do biegu z narastającą prękdkością, mimo że stopy i łydki grzęzły w kopnym śniegu. Końcówkę leciałem po 4 minuty na kilometr, więc mocno jak na warunki. Najważniejsze, że wyszedłem w ogóle, bo nic nnie zachęcało do wyjścia na dwór, gdy w domu mieszały się zapachy paschy, baby drożdżowej, sałatki jarzynowej i innych świątecznych specjałów. Przemogłem się. Potem mocne PBG i czekanie na poniedziałkowy ranek. Planowane 4x4km musiałem przełożyć do odwołania, zaczęło się sztukowanie treningu. W prima aprilis znów mijałem zające. Sponiewierałem się biegiem ciągłym w kopnym śniegu. Nogi dostały solidną dawkę siły, haha. Głowa znów twardo wbita w czubki butów i najbliższe kroki. Saren brak. 17 kaemów i domowe PBG na dysku stabilizacyjnym dopełniło dzieła zniszczenia. Wtorek poświąteczny miał przynieść odsłonięte chodniki, skrojone w sam raz na szybkie bieganie. Nic z tego. W lesie niby twardo, ale ślisko i nierówno. Poleciałem interwał, przeklinałem każdy krok. W środę nie zluzowałem, mimo że śnieg z deszczem złośliwie wyślizgał ścieżki. 17 kaemów odczułem ponadnormatywnie. W czwartek zrobiłem dzień wolny. Domowe porządki chyba były jednak gorsze niż trening, haha. Zaraz ruszam na podbiegi, nie wiem dokąd, w sumie wszystko jedno, wszędzie śnieg. Do maratonu bez dzisiaj dwa tygodnie. Muszę się spiąć. Sam nie wiem czy ten zimowy kierat zaprocentuje na wiosennym asfalcie, ale napieram. Ostatnia faza rozpoczęta!!! Hough! Rosół
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz