czwartek, 9 lutego 2017

INTERWAŁOWE ZWIERZĘ!



Po niedzielnym prztyczku w nos ani śladu. To był świetny wybór, żeby zwolnić, bo dzięki temu mogłem w tym tygodniu skutecznie przyspieszyć. W poniedziałek czułem solidne zmęczenie, bieg regeneracyjny uleczył nogi (6 km). We wtorek ruszyłem na Górkę Kazurkę, ale wielka w tym zasługa Tamary Mieloch, jednej z regularnych zwyciężczyń cyklu Monte Kazura. Miałem w planach podbiegi i gdy odprowadzałem Marysię do szkoły, to trafiłem na Tamarę, która ruszała na... podbiegi. Nie wypadało kombinować.

Wprawdzie Tamara zaczęła wcześniej i miała do wykonania dłuższe podbiegi, to zdążyliśmy się spotkać na szczycie. Tamara zna Monte Kazurę jak własną kieszeń, zresztą pięknie opisała ją wraz z cyklem biegów w trzecim numerze magazynu "TRAIL. Krok do natury". Mój trening minął więc sprawnie. Najważniejsze, że jakoś wyhamowałem z napieraniem i bez popisów przed własnym sportowym ego, wykonałem plan, czyli 10 podbiegów po 100 m. Wprawdzie na Kazurce to jest inna bajka niż na Agrykoli, czy innym równym jak stół podbiegu o właściwym nachyleniu, bo ścieżki są zdradliwe, a stromizny ostre. Mam duży problem ze zbieganiem, wtedy brak chrząstek doskwiera najbardziej. Wypracowałem już metodę skippingową, hahaha. Na paluszkach i dość szeroko rozstawionych nogach osuwam się w dół. W sumie nabijam i wzmacniam czwórki.

Środa była niezwykle przyjemna. Poderwałem się z łóżka o 4:40, odpaliłem komputer, ale już o 6:00 po spacerze z psami wbiegałem do lasu. Świeży śnieg zmiękczył podłoże i naturalnie rozświetlił aleje. Jestem typowym mieszczuchem, więc muszę się oswoić z leśną ciszą - na pierwszych dwóch kilometrach reaguję z lekką paniką na każdy szmer i trzask. Po chwili to mija, cisza i ciemność uspokajają. Dopiero na 6. km natknąłem się na innego biegacza, świtało, budził się dzień. W planach był też drugi lekki bieg wieczorem, ale w ciągu dnia pokonałem jakiś tuzin kilometrów dziarskim marszem, więc postawiłem na solidne, długie rozciąganie.



Dziś czekała mnie zabawa biegowa. Jak ja lubię interwały! Przeżywam podczas nich huśtawkę nastrojów - od zniechęcenia po euforię i z powrotem. Najważniejsze, że popychają mnie do przodu, że wymuszają przemiany tlenowe, których nie daje bieganie w jednostajnym tempie. Las nie sprzyja jednak szybkiemu bieganiu, jest wyślizgany, ale nieustannie trenuję w Hokach trailowych z dość ambitnym bieżnikiem, więc nie narzekam na brak przyczepnośći. Dwa w jednym: amortyzacja i stabilność. Lubię w pierwszej fazie przygotowań dwuminutówki i minutówki, bo pędzi się do przodu z czystą głową. Na bieganie odmierzonych odcinków przyjdzie czas, gdy pojawi się baza i moc, no i zniknie śnieg i lód. Dziś jeszcze popołudniowe człapanie i siła ogólna. Za pierwsze nie dam głowy, hahaha, za to siłę chętnie zrobię. Trenera nie wykiwam, więc warto być fair w przedbiegach. Poniżej jak to wygląda w cyferkach, może ktoś z Was skorzysta. Hough!

Pn - 6 km i rozciąganie + siła ogólna
Wt - 4 km swobodnie + 5' ogólnorozwojówki w ruchu + 10 podbiegów 100 m + 3 km schłodzenia
Śr - 10 km swobodnego biegu + długi stretching
Czw - 3 km biegu + 5' ogólnorozwojówki w ruchu + 10 x 2' + 5 x 1' na minutowej przerwie + 1 km truchtu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz