Od wiosennej życiówki maratońskiej osiadłem na..., nie na laurach, na mieliźnie. Czuję się jak wielki kuter rybacki, który ugrzązł i nie może wypłynąć w morze na połów. Firma Bubba Gump ze mną jako kapitanem za sterem nie podbiłaby światowego rynku krewetek. Często nucę pod nosem jedną z moich ulubionych biegowych piosenek „Against the wind”, ale nie stosuję się do jej przesłania tekstowego i filmowego.
http://www.youtube.com/watch?v=ZNaA7fVXB28
Próbuję codziennie od jutra i nie wygrywam. Nie przegrywam też jakoś specjalnie, bo bieganie to przygoda na całe życie. Nadrobię zaległości, jeśli o nich w ogóle może być mowa. Przybrałem na wadze, ale to akurat drobiazg. Za tydzień, góra dwa balastu nie będzie. Bo o czym jest ta rozmowa? 3-4 kilo to nadwaga tylko w głowie biegacza. Gorzej nadrabiać zaległości w treningu. Nawet nie czysto biegowym, ale siły ogólnej, rozciągania, gibkości. Znów nie mogę położyć całych dłoni na podłożu w skłonie i przyciągnąć czoła do wyprostowanych kolan. A to była moja norma. Przy ćwiczeniu deski trzęsę się jak galareta, jestem słaby jak niemowlę. Ale najważniejsza jest własna świadomość, a nie odkładanie tego co mogę do innych, zwłaszcza słabszych biegaczy. Na ich tle nadal jestem „fit enough”. To jednak stanowczo za mało. Mam być znów „fit enough” dla samego siebie. O to właśnie się teraz sam ze sobą biję, o to przeciągam ze sobą niewidzialną linę.
Wkroczyłem w taką swoją fazę biegania, że muszę odszukać impuls, który pchał mnie na ścieżkę i nie zmuszał do gorzkiego przełykania kilometrów. Bodziec, który zachęcał do wczesnego zasypiania kosztem wchłaniania idiotycznych filmów i zrywania się z kurami, żeby rozkręcić i rozświetlić każdy dzień bieganiem. A potem pozwalał jechać na endorfinach do wyczerpania zapasów. A następnego ranka kolejne doładowanie. Wymiana potu i toksyn na świeżą dostawę czystej energii.
Zwolniłem, ale nie to mnie martwi. Szukam siebie w biegu. Achillesy wciąż naparzają, bo zawaliłem ekscentrykę i przestałem o nie dbać. Nie wyleczył mnie dwumiesięczny bezruch, jednak lepiej ścięgna mają się w codziennym ruchu. Bo jak bolą, to przynajmniej wiem dlaczego
Zaczynam wygrzebywać się z mielizny, ale na razie nie ufam sobie i bezkresnemu morzu oczekiwań. Płytkie te moje biegowe obietnice. Mam dlatego tylko jedno postanowienie staroroczne. Właśnie jeszcze rzutem na taśmę w grudniu, żeby znów nie odwlekać zamierzeń na kilka następnych dni. Wczoraj przebiegłem 17 kaemów, dzisiaj szybciej dwunastkę. Było i PBG, i nawet dość solidne rozciąganie. Miłe. Od kilku tygodni wracam i zawieszam powrót. Mam parę dni biegowego zapału, a potem spalona ziemia. Dlatego postanawiam starorocznie na Nowy 2014 Rok: „Jutrem dzisiaj robię w regułach!”. Ale nie na wariata. Sumiennie, do przodu, bo to niekończący się biegowy proces. Hough! Rosół
TRENINGI: 29 XII 2013 – 17km po 4:45, 8 x 25 brzuch, rozciąganie, ekscentryka. 30 XII 2013 – 11 km po 4:23, 1km trucht, ogólnorozwojówka, PBG 4 serie po 25, rozciąganie, ekscentryka, wcierki Achillesowe.
Fajne to "Against the wind". :) Będę słuchał. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Mobilizacji i realizacji planów ale nade wszystko zdrowia. Bez niego nic się nie uda.
OdpowiedzUsuń