Wstałem po 6-ej. Nie bez kłopotów. Od razu szukałem wymówek, czyli innych superwartościowych zajęć, żeby wybiec potem. Ale potem bym nie wybiegł, więc wystartowałem trochę kręcąc nosem niemal od razu. Wypiłem znalezioną na stole, niedopitą herbatkę Żony, uzupełniłem wrzątkiem i łyżeczką miodu, natarłem rozgrzewającą końską (dosłownie końską) maścią Achillesy i za drzwiami klatki schodowej zrobiłem kolagenową rozgrzewkę ścięgien. Zapach mentolu i kamfory przecinał rześkie, mroźne powietrze. Dzień wstawał ciągnąc w górę ostre słońce.
Oszronione ścieżki leśne było mocno ubite i niosły mnie żwawo, ale hamowałem się, bo wczoraj leciałem szybciej, a na jutro mam noworocznie coś ekstra w zanadrzu. Dlatego plan na ostatni poranek w 2013 roku był banalny. 14 kaemów w okolicach piątki per kilo. I tak właśnie bez pudła wyszło. Kusiły mnie przebieżki na końcu, ale przystopowałem fantazję. Nie chcę być hurtownikiem swoich wrażeń biegowych, wolę ze sobą na razie handel detaliczny. Skup i sprzedaż wrażeń, formy, siły, energii i chęci własnej. Jak przeholuję, to zatrzymam się na kilka dni na autoremanencie. Po co?!
Kusił mnie autorski noworoczny maraton. Ale, choć brzmi to dumnie, to może mnie wykończyć. Nie jestem na to gotowy nawet treningowo w bezpiecznym tempie. Poza tym raczej nie upchnę czasowo, bo na zakładkę z Żoną pracujemy, a Marysia nie idzie przecież do przedszkola, odpoczywa po szalonej sylwestrowej nocy. Z drugiej strony ja mam inne porachunki do wyrównania na 2014 rok, więc moim noworocznym celem jest sąsiedzka Górka Kazoorka. Tam będę jutro, ale nie wiem, o której godzinie, haha. Chcę jutro powalczyć, zmęczyć się na moich kazoorkowych pętelkach i muldach. A potem solanka.
Dziś zgrabnie weszła w nogi czternastka (14km), ogólnorozwojówka z Psicą zaraz potem na spacerze, zaraz machnę scyzoryki (nie lubię, nie lubię!), grzbiety i pompki, porozciągam i ekscentrycznie podziałam z Achillami.
Życzę zdrówka wszystkim zapalonym, dosłownie i w przenośni, biegaczom!!! Hough! Rosół
wtorek, 31 grudnia 2013
poniedziałek, 30 grudnia 2013
POSTANOWIENIE STAROROCZNE!
Od wiosennej życiówki maratońskiej osiadłem na..., nie na laurach, na mieliźnie. Czuję się jak wielki kuter rybacki, który ugrzązł i nie może wypłynąć w morze na połów. Firma Bubba Gump ze mną jako kapitanem za sterem nie podbiłaby światowego rynku krewetek. Często nucę pod nosem jedną z moich ulubionych biegowych piosenek „Against the wind”, ale nie stosuję się do jej przesłania tekstowego i filmowego.
http://www.youtube.com/watch?v=ZNaA7fVXB28
Próbuję codziennie od jutra i nie wygrywam. Nie przegrywam też jakoś specjalnie, bo bieganie to przygoda na całe życie. Nadrobię zaległości, jeśli o nich w ogóle może być mowa. Przybrałem na wadze, ale to akurat drobiazg. Za tydzień, góra dwa balastu nie będzie. Bo o czym jest ta rozmowa? 3-4 kilo to nadwaga tylko w głowie biegacza. Gorzej nadrabiać zaległości w treningu. Nawet nie czysto biegowym, ale siły ogólnej, rozciągania, gibkości. Znów nie mogę położyć całych dłoni na podłożu w skłonie i przyciągnąć czoła do wyprostowanych kolan. A to była moja norma. Przy ćwiczeniu deski trzęsę się jak galareta, jestem słaby jak niemowlę. Ale najważniejsza jest własna świadomość, a nie odkładanie tego co mogę do innych, zwłaszcza słabszych biegaczy. Na ich tle nadal jestem „fit enough”. To jednak stanowczo za mało. Mam być znów „fit enough” dla samego siebie. O to właśnie się teraz sam ze sobą biję, o to przeciągam ze sobą niewidzialną linę.
Wkroczyłem w taką swoją fazę biegania, że muszę odszukać impuls, który pchał mnie na ścieżkę i nie zmuszał do gorzkiego przełykania kilometrów. Bodziec, który zachęcał do wczesnego zasypiania kosztem wchłaniania idiotycznych filmów i zrywania się z kurami, żeby rozkręcić i rozświetlić każdy dzień bieganiem. A potem pozwalał jechać na endorfinach do wyczerpania zapasów. A następnego ranka kolejne doładowanie. Wymiana potu i toksyn na świeżą dostawę czystej energii.
Zwolniłem, ale nie to mnie martwi. Szukam siebie w biegu. Achillesy wciąż naparzają, bo zawaliłem ekscentrykę i przestałem o nie dbać. Nie wyleczył mnie dwumiesięczny bezruch, jednak lepiej ścięgna mają się w codziennym ruchu. Bo jak bolą, to przynajmniej wiem dlaczego
Zaczynam wygrzebywać się z mielizny, ale na razie nie ufam sobie i bezkresnemu morzu oczekiwań. Płytkie te moje biegowe obietnice. Mam dlatego tylko jedno postanowienie staroroczne. Właśnie jeszcze rzutem na taśmę w grudniu, żeby znów nie odwlekać zamierzeń na kilka następnych dni. Wczoraj przebiegłem 17 kaemów, dzisiaj szybciej dwunastkę. Było i PBG, i nawet dość solidne rozciąganie. Miłe. Od kilku tygodni wracam i zawieszam powrót. Mam parę dni biegowego zapału, a potem spalona ziemia. Dlatego postanawiam starorocznie na Nowy 2014 Rok: „Jutrem dzisiaj robię w regułach!”. Ale nie na wariata. Sumiennie, do przodu, bo to niekończący się biegowy proces. Hough! Rosół
TRENINGI: 29 XII 2013 – 17km po 4:45, 8 x 25 brzuch, rozciąganie, ekscentryka. 30 XII 2013 – 11 km po 4:23, 1km trucht, ogólnorozwojówka, PBG 4 serie po 25, rozciąganie, ekscentryka, wcierki Achillesowe.
http://www.youtube.com/watch?v=ZNaA7fVXB28
Próbuję codziennie od jutra i nie wygrywam. Nie przegrywam też jakoś specjalnie, bo bieganie to przygoda na całe życie. Nadrobię zaległości, jeśli o nich w ogóle może być mowa. Przybrałem na wadze, ale to akurat drobiazg. Za tydzień, góra dwa balastu nie będzie. Bo o czym jest ta rozmowa? 3-4 kilo to nadwaga tylko w głowie biegacza. Gorzej nadrabiać zaległości w treningu. Nawet nie czysto biegowym, ale siły ogólnej, rozciągania, gibkości. Znów nie mogę położyć całych dłoni na podłożu w skłonie i przyciągnąć czoła do wyprostowanych kolan. A to była moja norma. Przy ćwiczeniu deski trzęsę się jak galareta, jestem słaby jak niemowlę. Ale najważniejsza jest własna świadomość, a nie odkładanie tego co mogę do innych, zwłaszcza słabszych biegaczy. Na ich tle nadal jestem „fit enough”. To jednak stanowczo za mało. Mam być znów „fit enough” dla samego siebie. O to właśnie się teraz sam ze sobą biję, o to przeciągam ze sobą niewidzialną linę.
Wkroczyłem w taką swoją fazę biegania, że muszę odszukać impuls, który pchał mnie na ścieżkę i nie zmuszał do gorzkiego przełykania kilometrów. Bodziec, który zachęcał do wczesnego zasypiania kosztem wchłaniania idiotycznych filmów i zrywania się z kurami, żeby rozkręcić i rozświetlić każdy dzień bieganiem. A potem pozwalał jechać na endorfinach do wyczerpania zapasów. A następnego ranka kolejne doładowanie. Wymiana potu i toksyn na świeżą dostawę czystej energii.
Zwolniłem, ale nie to mnie martwi. Szukam siebie w biegu. Achillesy wciąż naparzają, bo zawaliłem ekscentrykę i przestałem o nie dbać. Nie wyleczył mnie dwumiesięczny bezruch, jednak lepiej ścięgna mają się w codziennym ruchu. Bo jak bolą, to przynajmniej wiem dlaczego
Zaczynam wygrzebywać się z mielizny, ale na razie nie ufam sobie i bezkresnemu morzu oczekiwań. Płytkie te moje biegowe obietnice. Mam dlatego tylko jedno postanowienie staroroczne. Właśnie jeszcze rzutem na taśmę w grudniu, żeby znów nie odwlekać zamierzeń na kilka następnych dni. Wczoraj przebiegłem 17 kaemów, dzisiaj szybciej dwunastkę. Było i PBG, i nawet dość solidne rozciąganie. Miłe. Od kilku tygodni wracam i zawieszam powrót. Mam parę dni biegowego zapału, a potem spalona ziemia. Dlatego postanawiam starorocznie na Nowy 2014 Rok: „Jutrem dzisiaj robię w regułach!”. Ale nie na wariata. Sumiennie, do przodu, bo to niekończący się biegowy proces. Hough! Rosół
TRENINGI: 29 XII 2013 – 17km po 4:45, 8 x 25 brzuch, rozciąganie, ekscentryka. 30 XII 2013 – 11 km po 4:23, 1km trucht, ogólnorozwojówka, PBG 4 serie po 25, rozciąganie, ekscentryka, wcierki Achillesowe.
Subskrybuj:
Posty (Atom)