wtorek, 7 kwietnia 2015
WITAJCIE STARE ŚMIECI!
Marysia ma 5 lat i z wielką przyjemnością ogląda ostatnio bajki z mojego dzieciństwa. Nuci pod nosem Gumisiowe przeboje i "Raz na wozie, raz pod wozem, kaczki, uuuuu". Jak to w życiu. Jakiś czas temu wyprowadziłem się do nowego mieszkania w wielopiętrowym blogu, ale wracam na stare śmieci. W swój ciasny, miły kąt. Na swój własny rossbieg.
Marzy mi się taki mały realny pokoik, w którym nikt poza mną nie może się i nic odnaleźć. Nawet mógłby być pod schodami jak ten Harry'ego Pottera. Ten blog musi być więc na razie taką moją wirtualną przestrzenią, w której na oparciu krzesła będzie wisieć kurtka biegowa, pod biurkiem stopy natrafią na podpórki do pompek i beret stabilizacyjny, na ścianie w przeciągu zderzą się zawodowe medale, a w kącie odpoczywać będą zbiegane buty. A wszędzie dookoła będą poustawiane różne pudełeczka z moimi skarbami. Mam do nich wielką słabość. Żal mi ich wyrzucać. Na razie poupychałem je na półkach w domowym pomieszczonku nazywanym dumnie garderobą.
Co pudełka różnych rozmiarów skrywają w środku? Pamiątki po dziadku Staśku. Stary zegarek, zapalniczkę z Lufthansy sprzed kilku dekad, breloczek Air India starszy ode mnie, Różaniec z Fatimy. Kapsle. Kilka ciekawych monet. Zestaw ołówków do rozwiązywania krzyżówek. Trochę zdjęć. Jest też pudło z medalami i numerami biegowymi. I masa różnych świstków, notatek, listów, kartek, które z różnych względów wydawały mi się i nadal wydają ważne. Jestem zbieraczem.
Mam takie swoje zdjęcie z medalami na szyi. Wisi nad tekstem. Spoglądam na nie czasem, gdy wytyczę sobie jakiś cel w bieganiu. To pomaga. Niby mam ich sporo, ale kark się nie ugina, dźwignie więcej. Trzeba zasuwać. Ostatnie tygodnie były niełatwe. Przeholowałem z treningami i emocjami, więc toczący mnie przez miesiąc ból gardła i katar musiałem zdławić antybiotykiem. Uciekło bezpowrotnie 10 dni. A może nie tak bezpowrotnie? Odpoczynek wróci w mocniejszej odporności. Od wczoraj znów nabieram rozpędu.
Znów straciłem część wypracowanej formy. Nie chcę się nawet zastanawiać i przeliczać ile procentowo jej ubyło. Pierwszy tydzień daję sobie na intensywne wdrożenie, a potem przyjdzie czas na naprawdę ostre bieganie. Do mojego celu, czyli maratonu w Gdańsku zostało 40 dni. Mam 6 tygodni na bezpośrednie przygotowanie startowe. Chcę pobić życiówkę, zejść poniżej 4 minut na kilometr. Im więcej urwę, tym większa frajda. Na pewno waga musi polecieć w dół, bo utknąłem na 81 kilogramach. O co najmniej 3 za dużo. Niby mało, ale balast trzeba ciągnąć, a to kosztuje. Walutą jest energia własna i ból Achillesów oraz lewej łękotki. Dołączam codzienne rozciąganie. Gładko wchodzi w nawyk. Trwa 10 minut, a nogi rzeczywiście mniej bolą i lepiej niosą o poranku. Ponadto wzmacnianie mięśni ud, żeby odciążyć kolana i niezniszczalna siła ogólna pod skrótem PBG (pompki, brzuszki, grzbiety). Krótko, rzetelnie, codziennie.
Plan na maj i czerwiec mam ambitny, ale skupiam się na razie na każdym tygodniu z osobna. Jak z sukcesem przepracuję pierwszy to zabiorę się za drugi, który stanie się po chwili tym jedynym. Wiosna nadciąga, a z nią pogoda, warzywa, owoce, słońce. Nie zastanawiam się jaka aura czeka mnie w Gdańsku. Skupiam się tylko na tym, na co mam wpływ. Pogoda jest na razie poza moim zasięgiem. Ponadto dla wszystkich będzie taka sama. Hough! Rosół
Subskrybuj:
Posty (Atom)