środa, 1 maja 2013

ODLABIANIE SIEBIE!

10 dni laby, ćwiczeń wątroby przerywaych lekkimi ćwiczeniami fizycznymi za mną. To nagroda za maraton i ciężką zimę. Poza tym czas idealny, żeby wyleczyć nogi, nadrobić zaległości koleżeńskie, pępkowe, imprezkowe. Dziś zaczynam misję "Butcher 2013"!
30 dni do startu w Biegu Rzeźnika, czyli 80 kaemów przez Bieszczady. Boję się tylko jednego. Dwóch rzeczy. Po pierwsze, że spotkam na trasie niedźwiedzia i nadepnę mu na łapę. Jak zwiać przed misiem? Przed dzikiem na drzewo, przed dzikim kotem do wody, przed zbłąkanym sępem albo wsciekłym orłem pod strzechę, ale niedźwiedzia łapa jest wszędobylska. W sumie to klawe, że nie myślę o trudach biegu, a o dość nieracjonalnych obawach. Szanse na spotkanie misia mam nikłe, ale ich nie wykluczam. Tym bardziej, że ostatnio mój Przyjaciel z Beskidu Niskiego miał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z niedźwiedziem, który nocą, przedefilował przed maską jego drobnego, wysłużonego jeepka. Gaz do dechy i w nogi. Po drugie, jak wszyscy dzielni Galowie, boję się, że niebo spadnie mi na głowę.
Zaczynam trening górski na bazie maratońskiego. Nabyłem inov-8 X-talon 212, odtłuszczone trailówki. Opiszę niebawem co są warte na moich stopach, może nawet jakiś filmik hendmejd zamieszczę:). Wiele sobie po nich obiecuję, dziś pierwszy spacer i przebieżka.
Poza tym stawiam na siłę ogólną - PBG + piłki + drążek. Ach, ten drążek, ale pożyczyłem gumę do podciągania. Taką dla leszczy, którzy potrzebują wsparcia, zeby nie kończyć sesji na 3 pull-upsach;). No i atakuję wszystkie stołeczne wziesienia. Od Kazoorki, którą mam pod blokiem, przez Kopę Cwila, wymagającą technicznie Czarną Nigeryjską Milę, po Falenicę. W Falenicy na wydmach nigdy nie byłem, czas ruszyć i tam na pętelki góra-dół.
Trzeba znów przyzwyczaić się do kijków trekkingowych, chociaż może warto pobiec tę edycję saute? W 2010 roku było trudno, bo Bieszczady płynęły wodą koszmarnie. To filmik własny z tamtej eskapady: http://vimeo.com/15017724
Lecę z TT - gościem z polecenia, któremu wykruszył się partner. Ciekawe doświadczenie. Jesteśmy na podobnym maratońskim poziomie, jego dewiza: "być krótko na trasie" wyjątkowo mi leży.
Zatem czas na odlabianie siebie. Ostatnio w "Bieganiu" był artykuł o stratach pary w piersiach i mięśniach po określonej liczbie dni nicnierobienia. Moje straty to drobniaki. Po tygodniu nie będzie śladu, a może będzie nawet lepiej, bo aparat ruchu solidnie odetchnął. Hough! Rosół