środa, 15 lutego 2012

DEBIUT (K)ROKU!

Od dzisiaj moje stopy mają nowych kumpli. Przyjaźń zawiązała się wczoraj w marszu, a dzisiaj w biegu. Kupiłem wreszcie trailowe brooksy cascadia 6. W czerwcu ubiegłego roku polowałem na model niższy (BC5), ale traf chciał, że w sklepie były tylko o pół numeru mniejsze i większe, a mojej wkładki 29 centymetrów brakowało. Wtedy w ramach nagrody pocieszenia zainwestowałem w saucony i się nie zawiodłem. Miały jednak jeden feler, kiepską przyczepność do podłoża podczas deszczu i na błocie. Jazda bez trzymanki! Ale przeleciały ze mną Góry Stołowe, Maraton Karkonoski, Mont Blancowy TDS, masę treningów na Kazoorce i pół zimy. Niestety obrażenia po ostatniej Kazoorce były tak rozległe w prawym bucie, że musiałem zawiesić je na kołku w śmietniku. Pożegnałem je z należnymi honorami;-)
W nówkach brooksach wczoraj zaraz po zakupie przechodziłem cały dzień. Miękkie jak marzenie, oczywiście w klasie butów trailowych, no i bardzo ładny dizajn. Trafiłem na jedyną parę w moim rozmiarze i to akurat w kolorach, które chciałem. Szare z niebieskimi i pomarańczowymi dodatkami. Ale dość już o wrażeniach artystycznych, gdyby były czerwone, zielone albo żółte to pewnie też nie wahałbym się ani chwili.
Debiut moich cascadii przypadł na atak zimy. Mróz zelżał, ale dziś w nocy napadało tyle śniegu, że zanotowałem w nich lekką siłę biegową. Kopny puch solidnie utrudniał bieg, w sumie wyszło 12 kilometrów w godzinę, odnosiłem wrażenie, że szybciej się nie dało. Kawał dobrej roboty, weszło w nogi i to mocno. Nie zamierzam tego przeliczać, że dwunastka w kopnym śniegu to jak piętnastka po asfalcie, poczekam po prostu na efekty do wiosny. Brooksy spisały się wzorowo, bez obtarć, ucisków, przyzwyczajania, obiegiwania, po prostu jak ulał. Mógłbym w nich stanąć dzisiaj na starcie UTMB i skończyłbym raczej bez pęcherzy na piętach.
Buty biegowe to jedyna część mojej garderoby, która nie musi po zakupie swojego odleżeć w szafie. Startuję w każdych z kopyta na trening, chwilę tylko dbam, dopieszczam, a potem po prostu traktuję jak najlepszych przyjaciół moich stóp. Dlaczego tak bardzo chciałem mieć cascadie? Bo sporo się o nich dobrego naczytałem, zresztą o facecie, który je udoskonala również. To Scott Jurek, jeden z najsłynniejszych i najbardziej utytułowanych ultramaratończyków na Świecie. Polecam „Urodzonych biegaczy” Chrisa McDougalla o plemieniu Indian Tarahumara, którzy biegają po górach jak kozice, a na nogach mają zwykłe sandały z gumy wyciętej z opony sznurowanej rzemieniami. Minimalizm w najczystszej postaci. Scott Jurek, mający zresztą polskie korzenie, jest jednym z jej bohaterów. Poza tym Amerykanin jest weganinem, czyli odrzuca w swoim żywieniu wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego. Jaja, mleko, sery również. Nie wiem czy kiedyś zdecyduję się na taki test własnego organizmu. Na razie od dwóch lat nie jem mięsa, tylko ryby i owoce morza. Dobrze mi z tym, ale może jako weganinowi będzie jeszcze lepiej? Może warto spróbować? Na przykład od 1 marca? Przyjdzie wiosna, a z nią świeże warzywa, może to jest myśl, zobaczy sięJ
Wczoraj jeszcze na lodowej tafli leśnej, nie zasypanej dzisiejszą dostawą świeżego śniegu, przeleciałem tuzin kilometrów po 4’30” w starych, ciężkich riotach. To i tak niezłe tempo jak się nie ma na takie warunki biegowych butów z kolcami. Mało nóg nie pogubiłem. w domu 3 serie PBG - scyzoryki, grzbiety z zatrzymaniem ręki i nogi w powietrzu w leżeniu na brzuchu i pompki wybijane na podpókach. seria za serią bez odpoczynku, wszystko dość dynamicznie, z kontrolą oddychania. Mały akcencik siłowy na górne partie ciała. Dzisiaj dłuższe i mocniejsze PBG mnie nie ominie, ale dopiero wieczorem.
W sumie dobrze, że posypało. Chociaż dzisiaj miałem w planach Kazoorkę, to odpuściłem ze względu na debiut brooksów. Chciałem od razu przetestować je w środowisku naturalnym – na podbiegach, korzeniach i zbiegach, ale przez gęsty śnieg zakrywający aż za bardzo nierówności, muszą na taką przyjemność poczekać do jutra. Na Kazoorkę!
Hough!
Rosół

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz