piątek, 17 marca 2017

ZRYWY MIŁOSNE



Ostatnio więcej zrywów w moim treningu niż regularności. Przypływy miłości do biegania i odpływy chęci mocują się ze sobą, przeciągają linę, w minionym tygodniu układają się w wynik 4:3. Niby wciąż wygrywam, ale jak nastąpi sztorm, a po nim mocny odpływ, remisu nie będzie.

Dziś znów była radość, krótki, ale pełny trening. Rozgrzewka, 6 km w narastającym tempie, 5 mocnych przebieżek, schłodzenie w swobodnym biegu, 21 minut ćwiczeń obwodowych na plenerowej siłowni i kwadrans rozciągania po kąpieli. Waham się, czy atakować bieg na 10 km, czy jednak trenować dla przyjemności i ewentualnie w formie typu „jaka będzie”, stanąć na starcie. Albo nie biec w ogóle, ale sumiennie trenować. Próbuję wdrożyć moje „codziennie coś”, ale łapię się na tym, że jak zrobię cokolwiek, to i tak mnie nie satysfakcjonuje, czuję niedosyt, lekką irytację. Błędne koło.



Wczoraj był drugi z rzędu dzień bezruchu. Dzień, który rozpoczął się od samych małych niepowodzeń, taki, gdy już na starcie wiem, że byle drobiazg potrafi rozwalić system (nerwowy). Zmęczenie po dobrym śnie, brak mleka do kawy, niedoczas, psy ciągnące w złe strony, zawieszka komórki, córka ubierająca się w ślimaczym tempie, znów nadmiar zadań zapisanych w notesiku, których nie uda się zrealizować, paradowanie w stroju biegowym dla ozdoby. Ale zmieniło się jedno i od razu było lepiej. Ustąpił ból w kolanie, który męczył po wykonaniu ćwiczeń poza zasięgiem moich aktualnych możliwości. Pojawiła się wizja treningu o brzasku następnego dnia, czyli dziś. W lesie było cichutko, tylko dzięcioł znów wystukiwał rytm na 3. kilometrze. Spryciula, zawsze chowa się za pniem, gdy próbuję go namierzyć. Na moment zastyga, zmyka i znów narzuca swoje tempo. Moje było średnie.

Jutro ruszam najwcześniej, jak tylko się da. Bo weekendowy brzask w moim lesie jest najpiękniejszy na świecie. A na śniadanie jak co sobotę kaszanka z jabłkiem i cebulką. Hough!


wtorek, 7 marca 2017

POSZUKIWANIE SZYBKOŚCI



Po feriach wszystko wróciło do normy, kolano odzyskało przyzwoitą ruchomość, nadmiar mazi rozprowadził tu i ówdzie zwykły odpoczynek, nogi znów przebierają sprawniej, aż chce się wstawać o brzasku i lecieć do pustego, cichego lasu. Codzienne treningi dozowane w odpowiednich, zwiększających się dawkach sprawiły, że znów poczułem tempo. Ale do wymarzonego 3:29 na kilometr nadal lata świetlne. Mam jednak dodatkowe dwa tygodnie zapasu na trening, bo moją dychę zaatakuję dopiero 23 kwietnia podczas OWM.Koszulkę mam, wierzę, że radę dam i się nie poddam (a raczej mój układ ruchu).

Moje włókna szybkokurczliwe zostały uśpione, osłabione i zdominowane przez te wolnoobrotowe. Nigdy nie miałem ich zbyt dużo, byłem koniem do biegania długo i daleko, takim co nawet po błocie pociągnie. Musiałem ostro pracować nad dynamiką i mocą, żeby wykrzesać z mięśni trochę szybkości. Wtedy oczywiście za mało o sobie wiedziałem, świadomość nadeszła na szczęście w mistrzowskim sezonie, jesienią 2015 roku. Pamiętam, że codziennie ćwiczyłem na drabince koordynacyjnej, bardzo mocno przykładałem się do każdego ćwiczenia, gdzie trzeba było przyspieszyć, koncentrowałem się na pracy kolan i rąk. Oczywiście ta boiskowa szybkość była zupełnie inna niż biegowa, bo w meczu liczył się błyskawiczny start i doskok do przeciwnika. Kilka, góra kilkanaście metrów, żeby nie oglądać na plecach napastnika rywali jego numeru i nazwiska. W bieganiu mowa o trochę innej szybkości, ale praca nad nią to bezustannie prawdziwe wyzwanie dla takiego wolnoobrotowego diesela jak ja. Choć Mariusz Giżyński pięknie mnie pompuje słowami: Dasz radę, szybki jesteś.



Z Mariuszem Giżyńskim ustaliłem prosty plan działania na najbliższe 3 tygodnie. Dwa treningi swobodne do 12 km z przebieżkami , następnie trzeciego dnia ostra jazda. Zabawy biegowe na czas (1-3 min.), biegi z narastającą prędkością, potem dopiero wejdą klasyczne interwały. Ten układ bardzo mi pasuje. Dodatkowo siła ogólna i rozciąganie. Więcej nie chcę na siebie brać, bo albo będę z braku czasu pomijał, albo wykonywał po łebkach. Dlatego lepiej od ręki to odpuścić i skupić uwagę oraz wpompować energię w sprawdzony kwartet: swobodne bieganie - akcenty - siła ogólna - stretching. Zamierzam dorzucić basen, ale jakoś ciągle omijam go szerokim łukiem. A przydałby się na pewno. Pewnie jak i roller, orbitrek, gumy, trx, cross fit. Dużo tego. Za dużo. Hough.